77 dni

Tylko tyle mi zostało, aby przekonać się, czy udało mi się przeżyć rok tak, jakby miał to być ostatni rok w moim życiu.

Pół roku temu, w pierwszym wpisie na JasonHunt podzieliłem się z wami regułą Tylko Jednego Roku, która w dużym skrócie sprowadzała się do prostej idei: masz 365 dni, aby zacząć realizowanie wszystkich marzeń. Sedno leżało w tym, że jeśli masz marzenia, których nie jesteś w stanie zacząć realizować w ciągu jednego roku, to jest bardzo prawdopodobne, że nie zrealizujesz ich nigdy.
Mój rok zaczął się 31 sierpnia.
Pamiętam, jak się bałem. Byłem wtedy w Nowym Jorku i chodząc ulicami, przyzwyczajałem się do myśli, że miną lata zanim tam wrócę, bo zmiany, które zaplanowałem sprowadzały się do zniszczenia wszystkiego, co wtedy tworzyło moje życie.
Bałem się, bo likwidowałem markę, która mnie wybiła. Wydając wszystkie pieniądze, jakie miałem, przejmowałem prawa do moich książek. Zakładałem wydawnictwo, mając zerowe doświadczenie w tym biznesie. Najpóźniej wiosną miała powstać książka, której od lat nie byłem w stanie napisać. Obiecałem sobie wtedy, że wrócę do Nowego Jorku dopiero wtedy, gdy Nowy Jork będzie ostatnim punktem do zrealizowania. Dziś jeszcze nie wiem, czy mi się uda, ale wiem to, co mówiłem od zawsze – zmiany są dobre. Już się nie boję.
Przejęcie praw do książki było najlepszym interesem, jaki zrobiłem w swoim życiu. Głupi byłem, że wcześniej na to nie wpadłem. Nowy blog nie tylko szybko się rozkręcił, ale już w kwietniu miał więcej czytelników niż oba „kominki” razem wzięte. W maju i czerwcu go zaniedbałem, bo musiałem skupić się na książce. Przez wiele tygodni mój dzień zaczynał się ok. 4 rano i kończył ok. dziesiątej wieczorem. Nie było łatwo, ale motywowałem się, zaczynając każdy dzień od oglądania zdjęć Manhattanu. Udało mi się ją napisać, ale jeszcze nie wiem, czy zostanie wydana. Maszynopis jest u korekty i dopiero za tydzień dowiem się, czy to, co mi się wydaje najlepszą książką na świecie nie jest przypadkiem największym popisem grafomanii.  W przyszłą niedzielę dam znać.
Wśród zrealizowanych planów znalazła się wyprawa do Zanzibaru, który od lat był na mojej liście marzeń. Nie udało mi się wyskoczyć do Włoch. Miałem to w planach na kwiecień, może uda się to zrealizować w lipcu lub sierpniu. Zaplanowałem też, że pierwszy raz od wielu lat odpocznę przez kilka dni nad polskim jeziorem i choć będę w tym czasie zawalony pracą przy składzie książki, to pierwszy tydzień lipca spędzę gdzieś na zachodzie kraju. Mus to mus.

77 dni to niewiele, a jeszcze tyle się może wydarzyć. Na razie mam kilka dni oddechu. Poświęcę je na uporządkowanie kilku spraw i przede wszystkim na przywrócenie bloga do życia. Zbliża się lato. Dla jednych to koniec szkoły i początek nowego życia, dla innych czas urlopów i przemyśleń. Zastanówcie się nad własną listą marzeń, które warto zrealizować w najbliższym roku. Mam za sobą 10 miesięcy, które w moim życiu zmieniły więcej niż kilka poprzednich lat razem wziętych i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wszystko, co wydarzy się do końca sierpnia, w największym stopniu określi, co będę robił w przyszłości. Bo nowa książka to zaledwie początek.

 To tyle na dziś. Miło było do was wrócić.

 

 


 

 


 

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...