Gdy w środku nocy trafiasz w nieznane miejsce…
Masz do wyboru. Wkurzyć się. Wziąć taksówkę. Ruszyć przed siebie.
Przegapiłem moją stację metra. Wywiozło mnie gdzieś za rzekę (to tu mają rzekę?). A żeby było śmieszniej – było to ostatnie metro. Gdy wysiadłem na stacji z nazwą „union”, poinformowano mnie, że jest już zamykana i muszę ją opuścić.
– A gdzie ja w ogóle jestem?
– Na planecie ziemia.
Podszedłem do taksówki obok metra.
– Jak daleko mam do hotelu, panie taksówkarzu? – zapytałem.
– Ooo panie, daleko. Stąd to się nie dojdzie…
– W którym kierunku mam iść, panie taksówkarzu?
– O w tamtym. – wskazał palcem przez przednią szybę.
– Cokolwiek jest tam ciekawego? Czy lepiej bym wsiadł do twojej taksówki i nie marnował nocy?
– Tam nic nie ma. Wsiadaj pan.
– Eee, chyba nie powinienem jechać taksówką. Przejdę się.
I bardzo dobrze, że poszedłem, bo zmierzając na czuja w stronę hotelu, który był tak daleko, że nawet nie chciałem myśleć, trafiłem do pięknego portu. Ależ tam był klimat! Środek nocy, pusto, cisza i stare, porzucone statki.
Nie wiem co to za miejsce, ale urzekło mnie. Wrzucam wam na szybko zdjęcia, bo muszę zdążyć przed północą. Nie mogę dopuścić, by to był pierwszy dzień bez tekstu na blogu od 1 lutego.
Ale nawet nieobrobione są śliczne, klimatyczne. Jestem zachwycony tamtym miejscem.
Patrzę na zegarek. Za minutę północ. Udało się.
Jeśli kiedyś zgubicie się w obcym mieście w środku nocy, ale intuicja podpowie wam, że ta noc dopiero ma się zacząć, idźcie przed siebie. Dubaj mnie zdobył. Idąc pustymi ulicami, czułem się tu całkowicie bezpiecznie, cudownie i gdyby nie pośpiech, aby wyrobić się z tekstem przed północą, wybrałbym okrężną drogę. Teraz wiem, że to nie ostatnia noc, kiedy wsiądę w ostatnie metro i pojadę tam, gdzie nie powinienem.