Gdy zasięgi spadną do zera. Jak przygotować się na gorsze czasy na Facebooku?
Masz ochotę przeżyć największy koszmar blogera? No to wyobraź sobie coś takiego: publikujesz na blogu nowy tekst, ale z jakiegoś powodu nie możesz o nim poinformować na Facebooku, bo np. zablokowano Ci konto albo Facebook zniknął z powierzchni ziemi. Jak sądzisz, do ilu odbiorców jesteś w stanie dotrzeć bez Fejsa?
Odruchowo pomyślisz, że masz jeszcze Instagram, może Twittera, może znajomi coś pomogą, może… no może coś…jakoś… kurwa mać! Bez Facebooka ani rusz. Jest niezastąpiony. Choćbyśmy nie wiem jak kombinowali, utrata fanpage’a oznaczałaby dla nas utratę źródła generującego największe zasięgi.
No to wyobraź sobie jeszcze jeden koszmar: bezpłatny zasięg twojego fanpage’a spada do zera. Piszesz tekst, zajawiasz na FB i nikt go nie widzi. W praktyce nie ma żadnej różnicy pomiędzy posiadaniem Facebooka, a jego brakiem, bo po prostu przestajesz docierać do swoich odbiorców. No chyba że zapłacisz za promocję.
A najzabawniejsze jest to, że pewnego dnia, oceniam, że stanie się to za ok. 3-4 lata wrócimy do tego tekstu, bo
rzeczywistość dogoni nasze największe koszmary
A może już dogania?
„Według danych zebranych przez firmę NapoleonCat od początku sierpnia do połowy listopada 2017 roku liczba interakcji i zasięgi stron na polskim Facebooku zmniejszyły się średnio o 30 procent” – przeczytałem na Wirtualne Media.
Z tymi zasięgami to jest tak, że one ciągle spadają i ciągle jest płacz, a ja ciągle powtarzam, że zamiast płakać powinniśmy się cieszyć. Dlaczego? Ano już wyjaśniam, ale na sekundę cofnijmy się do połowy roku 2014, kiedy to w jednym z ostatnich rozdziałów „Bloger i Social Media” media pisałem:
„Żenujące są marudzenia blogerów, że FB tnie im zasięgi i każe płacić, bo z tego, co pamiętam, blogerom za korzystanie z ich gościnności firmy też muszą płacić. Dziś Facebook jest darmowy, zasięgi coraz mniejsze, ale wciąż doskonałe. I nie ma co jęczeć, że nie docierasz do wszystkich fanów, bo pewnego dnia za darmo nie będziesz docierał do nikogo. Masz to jak w banku. Pewnego dnia za wszystko zapłacisz. Tak więc korzystaj z dobroduszności Marka Zuckerberga, póki możesz.”
Tak, tak. Już 3 lata temu był dramat i już 3 lata temu pisałem, że powinniśmy się cieszyć. Z dzisiejszej perspektywy – trzy lata temu mieliśmy raj w social mediach.
Powtarzam zatem: ciesz się tym, co masz teraz, bo jest zajebiście. Mamy wciąż fantastyczne zasięgi, nawet jeśli docierasz do ledwie 15-20% odbiorców. To JEST fantastyczny wynik, za którym pewnego dnia zatęsknisz i zapłaczesz.
Albo i nie, bo może uda mi się podpowiedzieć ci
Jak sobie z tym poradzić?
Przede wszystkim nie panikować i nie robić desperackich oraz nieprzemyślanych kroków, jak to bywało już wielokrotnie. Na początek trzy wskazówki.
- Nie wpadaj z deszczu pod rynnę. Gdy 3 lata temu zasięgi fanpage’y leciały na łeb, wielu blogerów szumnie i dumnie ogłaszało, że przenoszą się na profil prywatny, bo płacić Facebookowi nie zamierzają, a na „prywatnym” zasięgi są świetne. Dziś nawet oni widzą, że było to krótkowzroczne.
Nie myśl, że uda Ci się wykiwać Facebooka, bo cały czas grasz na polu przeciwnika, a to przeciwnik – w przeciwieństwie do innych serwisów (np. Twitter, Snapchat), który bardzo szybko się uczy, a już najszybciej uczy się zarabiania na tobie. - Nie wierz mitom, że jak zaczniesz płacić Facebookowi, to później serwis będzie ci ucinał organiczny zasięg, bo się „przyzwyczai” do płacenia. To jest mit krążący od niepamiętnych lat, a wynika on z naszej naturalnej skłonności do szukania prostych rozwiązań również w skomplikowanych sprawach. Wedle mojej aktualnej wiedzy nie istnieją ani dowody, ani nie ma oficjalnego stanowiska Facebooka, potwierdzającego, że płacenie ucina zasięgi. Są za to stanowiska, że tego nie robią.
Poza tym wystarczy przez chwilę rozsądnie pomyśleć: jeśli prawdą byłoby, że firma ucina zasięgi płacącym, to działałaby na swoją szkodę. Na logikę biorąc – firma powinna płacących „nagradzać” zwiększaniem zasięgów przy nieopłaconych postach, aby wbić do głowy klientom, że od czasu do czasu warto rzucić trochę grosza Facebookowi. - Nie szukaj najlepszej metody. Nie myśl skrótami, nie wierz, że istnieje coś takiego jak jeden sprawdzony sposób. Dam ci to na przykładzie. Po jednej z lekcji na moim szkoleniu („Jak zdobyć czytelników”) pewien uczestnik napisał do mnie maila z lekką nutą pretensji, że w całym długim nagraniu dałem mu kilkadziesiąt różnych metod powiększania zasięgu.
„Ale jaka jest najlepsza metoda?” – zapytał.
Nie ma najlepszej. Nie szukaj najlepszej. Zawsze najlepsze jest systemowe podejście do rozwoju marki. Musisz to robić jednocześnie na wielu polach, wieloma metodami, bo w przeciwnym razie skończysz tak, jak skończą blogerzy, którzy za kilka lat wciąż będą polegać wyłącznie na Facebooku.
W sumie dam Ci to teraz na jeszcze lepszym przykładzie, bo ilekroć zaczynają się dyskusje o spadających zasięgach „eksperci” krzyczą, że trzeba „inwestować” w newslettery. Bo na newsletterach nikt ci zasięgu nie utnie, masz swoją bazę, możesz pisać co chcesz i w ogóle newslettery są super. Tak, są super i najpóźniej po pierwszym roku działalności na blogu powinieneś mieć newsletter, ale
NEWSLETTER NIE JEST NAJLEPSZYM ROZWIĄZANIEM
A już na pewno nie jest rozwiązaniem, które sprawi, że zaoszczędzisz i zaczniesz przy tym docierać do większych grup. To bzdura. Kolejny mit, co wyjaśnię na 5 przykładach.
- Przede wszystkim bardzo, bardzo trudno jest zbudować newsletter mający chociażby 10 tysięcy subskrybentów. Dużo łatwiej jest zbudować fanpage o takim zasięgu. Właściwie to wcale nie jest łatwo zbudować newsletter mający nawet 2 tysiące na pokładzie.
- Newsletter sam w sobie nie powiększa Ci ruchu. Bardziej przy tym przypomina Snapchata, na którym możesz publikować supermateriały, ale osoby z zewnątrz ich nie widzą. Musisz zbierać kolejnych obserwatorów poza tym serwisem. Bloger regularnie publikujący na blogu i mający na nim 1000 czytelników (powracających) nie stworzy newslettera z 10000 tysiącami subskrybentów regularnie otwierających jego maile.
- Nawet jeśli uda Ci się uzbierać 10 tysięcy subskrybentów, to nie ma nic za darmo. W serwisie, w którym trzymam bazę miesięczny koszt „utrzymania” takiej liczby odbiorców wynosi 250 zł. Jeśli marzy Ci się potężna baza, porównywalna z zasięgowymi fanpage’ami to pewnie celowałbyś w 50 tysięcy subskrybentów. To już koszt ok. 1000 zł miesięcznie. Dla przeciętnego blogera (czyli dla mnie) to ogromna kwota.
- Nieprawdą jest, że nic Ci nie ucina zasięgów. Gdy zakładałem newsletter, ostrzegano mnie, żebym sobie nie robił nadziei, bo się dociera do 20-25% odbiorców. Albo i mniej. Po 2 latach od założenia newslettera moje listy otwierało ok. 50% zapisanych. Pomyślałem sobie – pierdolę, nie będę płacił za fałszywe konta albo ludzi, którzy mają mnie w pompie. No to wyczyściłem bazę (zostały tylko osoby, które potwierdziły, że chcą mnie wciąż czytać) i docieralność (fajne słowo, szkoda że nie ma go w słowniku) skoczyła mi do 70%. To jest kosmos, takich wyników nie da się utrzymać długo i za jakieś pół roku na pewno spadnie mi poniżej 50%.
Z ciekawości zagadałem dziś do znajomego, który ma bazę 60 tysięcy subskrybentów, budowaną od wielu lat.
– Ilu ludzi otwiera twoje maile?
– Jakieś 2 tysiące.
Załamujący wynik. Płaci ogromne pieniądze za potężną bazę, a jego maile otwiera zaledwie 3% czytelników. Ilu z nich klika w tekst? Jakieś 300 osób. Masakra.
Sumując: licz się z tym, że jak masz 10 tysięcy ludzi na newsletterze, to dotrzesz do 2 tysięcy.
A teraz wróćmy do początku tego akapitu i przemyśl jak ciężko w ogóle zbudować bazę 10 tysięcy subów. Eksperci powiedzą, że trzeba dać coś za darmo. Szablony, ebooki, darmowe szkolenia… Tak, tak, tak. Właśnie tak buduje się wielotysięczne newslettery, które później nie są nawet otwierane, bo to niestety nie działa tak, że jak ty mi dziś dasz za darmo kurs „Powiększanie penisa w 7 dni”, to ja będę chciał cię czytać regularnie. W gruncie rzeczy, jak już powiększę sobie tego penisa, to mam cię w dupie.
No chyba, że w kolejnych newsletterach będziesz mi podpowiadać, jak jeszcze bardziej powiększyć penisa, a za jakiś czas sprzedasz kurs powiększania cycków. Nie ma przypadku, że newslettery najbardziej chwalą osoby, które coś sprzedają. Bo na nich konwersja faktycznie jest bardzo dobra. Tyle że przeciętny bloger niczego nie sprzedaje.
Newsletter jest fantastycznym narzędziem
tyle że podobnie jak serwisy społecznościowe nie może być traktowany jako narzędzie służące głównie do budowania ogromnej bazy odbiorców, ponieważ duże zasięgi same w sobie są niczym więcej jak zmarnowanym potencjałem. Wszystkie miejsca, w których jesteś muszą tworzyć spójny ekosystem: pomagać w budowie Twojej marki, dystrybucji treści oraz generować sprzedaż.
Nie zazdroszczę blogerom, którzy nie zarabiają, a muszą ładować kasę w reklamę. Jeszcze mniej zazdroszczę tym, którzy nie mają pomysłu na zarabianie i dlatego dorzucam do tekstu 5-minutowy filmik, który może posłużyć jako inspiracja. Bo jeśli chcesz przetrwać w social mediach, musisz zarabiać. Na szczęście masz aż 4 drogi do zarabiania.
Jeśli przyszłość zmusi Cię do płacenia za zasięgi, a zmusi Cię na pewno i to nie tylko na fanpage’ach, ale wszędzie, to może najwyższy czas nauczyć się nie płacić za ruch, który jest Ci zbędny? W tym względzie blogerzy przypominają agencje reklamowe, które ciągle pytają nas o to, ile mamy UU w skali miesiąca, a zapominają, że przy większości kampanii najważniejszą informacją jest średnia ilość czytelników czytających dany tekst lub realna liczba odbiorców, do których docieramy np. na fanpage i instagramie.
Cały czas pokutuje przekonanie, że najważniejsza jest ilość, a co za tym idzie – pozyskiwanie nowych czytelników. To błąd. Ogromny i kosztowny błąd, bowiem
najważniejszą umiejętnością jest zatrzymywanie czytelników
ale tego tematu dziś nie rozwinę, bo to na całkiem inną dyskusję. Twórcy wciąż gonią za liczbami, zamiast uzmysłowić sobie, że większość ludzi, których pozyskują – za darmo lub płatną reklamą – wchodzi na ich blogi i serwisy tylko jeden raz w życiu i nigdy nie wraca. Dlaczego? A bo nie potrafisz mnie u siebie zatrzymać lub sprawić, bym w prosty sposób mógł dołączyć do grona Twoich subskrybentów. Tylko tyle i aż tyle.
Tego zdają się nie uznawać twórcy, którzy obecnie dzielą się na dwie silne grupy: płacących i płaczących.
Ci, którzy płacą, nie rozumieją, że płacenie za reklamę tylko po to, aby pozyskać czytelników, jest laniem wody do podziurawionego wiadra. Zanim zaczniesz lać wodę, pomyśl jak załatać kilka dziur, w jaki sposób nalewać efektywniej. To jak w powiedzonku, że gdybym miał 3 godziny na ścięcie drzewa, przez dwie godziny ostrzyłbym siekierę. To mój styl pracy. Dobry plan, dobra strategia i nie przemęczać się za bardzo.
Z kolei ci, którzy płaczą już są na równi pochyłej podobnie jak blogerzy, którzy mniej więcej 8 lat temu nie dostosowali się do nowej (wówczas) rzeczywistości. Tak, historia lubi się powtarzać, po dupie najmocniej dostają buntownicy, którzy myślą, że świat kręci się wokół nich. Wielu, bardzo wielu fantastycznych blogerów, także takich, którzy trafiali do rankingu wpływowych blogerów, odeszło w niepamięć, bo tworzyli w starym stylu i starymi metodami. Wydawało im się, że przetrwają bez social mediów, bez zarobków, bez dbania o pozyskiwanie czytelników. Kiedyś musieliśmy dbać tylko o to, by był nowy tekst na blogu. Nic więcej. Dziś takie rozumowanie prowadzi donikąd.
Jak przygotować się na gorsze czasy?
- Wykorzystaj to, że wciąż żyjesz w tych lepszych i przestań się nad sobą użalać. Jeśli przeczytałeś uważnie ten tekst, a nie tak jak większość (skacząc z akapitu na akapit i szukając złotych porad) to już masz sporo mocnych wskazówek.
- Problem spadających zasięgów sam w sobie wielkim problemem nie jest. Problemem jest konieczność płacenia za nie. Problem ten staje się łatwiejszy do przełknięcia, gdy mamy czym płacić, czyli zarabiamy, ale jak tu zarabiać, jeśli nie wiemy jak pozyskać czytelników/klientów. A nawet jak wiemy, jak pozyskać, to czy tworzymy treść, która ich zatrzyma? I właśnie od tego powinieneś zacząć przygotowania na gorsze czasy. Od odpowiedzi na powyższe pytania. Nazwałem to Teorią Czech Kół. Połącz wszystkie trzy kółka w spójną całość i możesz zacząć odpoczywać. Ja zwykle umiałem połączyć tylko dwa, dlatego ciągle żyję z alimentów i 500+.
- Następnie siądź na dupie na jeden wieczór i stwórz sobie tzw. mapę myśli. Potrzebujesz do tego tylko kartki papieru. Ja potrzebowałem drogiej aplikacji, którą widzisz poniżej, bo nie mam papieru. Wypisz wszystkie miejsca, w których możesz tworzyć oraz gromadzić społeczność. To trudne, bo z doświadczenia wiem, że przy tworzeniu map myśli blogerzy automatycznie odrzucają to, co już wcześniej odrzucili, tj. jeśli ktoś nigdy nie tworzył na Twitterze, to nie dopuszcza do siebie myśli, że jednak powinien zacząć. Pamiętaj, że jak nie masz pomysłu na siebie na danym serwisie, to możesz na nim dublować treść z innych serwisów i kop po jajach wszystkich, którzy będą mieli o to do ciebie pretensje. Jesteś twórcą i ze swoją treścią masz prawo robić co chcesz, a jak się komuś nie podoba, że treść dublujesz, to niech cię obserwuje tylko na jednym kanale. A najlepiej niech spada i zawraca dupę innym.
- Na samym Facebooku masz coraz mniej możliwości bezpłatnego budowania baz czytelników i swoje wysiłki na walce o darmowego Fejsa siłą rzeczy musisz skupić na tworzeniu angażujących treści. Czy nam się to podoba czy nie: lajki, reakcje, komentarze, udostępnienia działają zbawiennie na zasięgi i nie jest niczym niewłaściwym zadawanie sobie pytania przed każdą publikacją: czy to zbierze dużo lajeczków?W gruncie rzeczy o to przecież chodzi. Nie po to publikujemy coś publicznie, aby nie spotykało się to z odzewem. Zatem: wrzucaj dalej to samo gówno, które nikogo nie obchodzi, ale od czasu do czasu przywal wartościową, pogłębioną treścią w postaci mema z kotkiem albo cytatu w rodzaju „Życie… życie jest jak płatek śniegu. Nikt nie wie dlaczego…”.
- Natychmiast włącz subskrybowanie profilu prywatnego. Po dupie najmocniej i najszybciej dostają fanpage’e. Facebook prywatne sfery utrzyma przy życiu najdłużej, bo coś musi napędzać ten serwis, a Janek Kowalski na pewno nie będzie płacił za to, żeby Marysi Kowalskiej napisać, jak bardzo ją kocha. Z całą pewnością Facebook będzie jeszcze długo (może nawet zawsze) dbał o to, by prywatne relacje pozostały darmowe, aczkolwiek należy spodziewać się, że prędzej czy później wprowadzą jakieś abonamenty lub konta premium, które początkowo będą mocno krytykowane za to, że są bezsensowne, niepotrzebne i w ogóle nie warto ich wykupywać, bo nic nie dają. Po mniej więcej roku okaże się, że jednak wygodniej mieć premium. Bo jednak coś daje. Włącz subskrybowanie profilu prywatnego, upewnij się, że każdy, kto odwiedza twój profil widzi na nim treści i widzi adres twojego bloga lub fanpage’a. Bo to jest jedno z miejsc, na których warto budować swoją społeczność i naprawdę guzik mnie obchodzi, że twój prywatny profil jest prywatny i nie chcesz go dawać wszystkim. Ty mi tu się nie stawiaj, nie buntuj, bo ci dam pasem po gołej dupie.
- Całkiem nieźle stoją jeszcze grupy dyskusyjne. To doskonałe miejsca do gromadzenia i poszerzania społeczności. Jeśli nie masz grupy, stwórz ją. Jeśli masz grupę, stwórz kolejne. Jeśli nie masz pomysłu na tematykę grupy, to zacznij się nad tym zastanawiać i z pewnością nacoś wpadniesz. Odradzam zakładanie grupy autorskiej, czyli takiej, która w jakimś stopniu powielałaby funkcjonalność profilu prywatnego lub fanpage’a. Możesz taką założyć, ale o niebo lepszym pomysłem byłoby stworzenie grupy wokół konkretnej tematyki, a nie wokół ciebie.
- Kompletnie niedoceniane są także boty, ale nie jakieś interaktywne, odpowiadające na durne pytania, ale takie, dzięki którym możesz np. wysyłać powiadomienia o nowych publikacjach prosto na messengera swoich czytelników. Z tego co wiem FB w ogóle nie tnie tam zasięgów i dotarcie jest 100 proc. Ja swojego botka założę dopiero w przyszłym roku, bo jeszcze się zastanawiam czy powinien on informować o nowych publikacjach czy może tylko o publikacjach na określone tematy. A nie chcę sobie spalić pomysłu. Najpierw dobry plan, dobra strategia… a zresztą to już wiesz.
Najważniejsza i niech posłuży jako podsumowanie tego tekstu jest
zmiana mentalności
Zmiana postrzegania siebie jako twórcy. Jako blogera, autora, influencera. Na tegorocznych konferencjach (Blog Conference Poznań i See Bloggers) wspominałem, że mamy czas mniej więcej do końca 2018 roku, aby przygotować się do czasów, w których autor jest także sprzedawcą i to umiejętność sprzedaży treści będzie kluczowa, by przetrwać i rozwijać się. To oznacza rok na przygotowanie się. Może krócej, może dłużej, ale nie unikniemy czasów, w których ciężko będzie się przebić nie tylko z tzw. dobrą treścią, ale nawet z cyckami. Tak, nawet cycki to będzie za mało, by się przebić.
Nie trzeba być wielkim prorokiem, aby dostrzec, że w social mediach powoli (na szczęście) dobiegają końca romantyczne czasy, kiedy to wystarczyło zacząć coś sensownego tworzyć, by mieć szansę na przebicie się do świadomości co najmniej kilku tysięcy osób. To wcale nie jest tak, że teraz będzie trudniej. Trudniej będzie dla osób, które nie mają wiedzy, jak funkcjonują social media, ale tak jest przecież w każdym zawodzie. Trudniej będzie dla tych, którzy wobec tak drobnego problemu, jakim jest zasięg na Facebooku, czują się bezradni. Zupełnie jak prasa drukowana w pierwszych latach popularyzacji internetu. Ci, którzy się buntowali lub bagatelizowali nowe media, padli trupem. Przetrwali najsilniejsi oraz ci, którzy umieli dostosować się do nowej rzeczywistości.
Wprost nie mogę się jej doczekać i wydaje mi się, że z biegiem czasu wielu autorów również dostrzeże, że
są korzyści ze spadających zasięgów
To, że wszyscy będą musieli zapłacić za dotarcie do fanów nie oznacza, że będą płacili. Większości na to nie stać i zostaną zmuszeni do szukania tanich lub darmowych rozwiązań. W pewnym sensie cofniemy się do ery sprzed social mediów. Wtedy też dawaliśmy radę i przypuszczam, że doświadczeni blogerzy również mają z tyłu głowy przekonanie, że płatny Facebook to jeszcze nie taka wielka tragedia. Zauważ, że obecnie konkurujesz ze wszystkimi. I z tymi, którzy opłacają fanpage’e (mniejszość) i z tymi, którzy jadą na darmowych zasięgach (większość). Im bardziej Facebook będzie ograniczał zasięgi, tym mniejszą będziesz mieć konkurencję, bo płacących zawsze będzie mniej. Wszystko sprowadza się do tego, by znaleźć źródło zarobków, których część stale będzie przeznaczana na reklamę, bo tak właśnie działa biznes na świecie. Na szczęście masz na to jeszcze dużo czasu i możesz spokojnie budować swoją markę i swoje miejsce w sieci. Wszędzie. Nie tylko na Facebooku.
.
.
Zapisz się na „MasterClass: Bloger”. To o czym pisałem powyżej to jest pikuś w porównaniu z tym, czego dowiesz się z 12 lekcji, siedząc sobie wygodnie przed laptopem. Opowiadam o zasięgach, zatrzymywaniu czytelników, mapach myśli, organizacji pracy, o tym jak mieć zawsze pomysł na tekst i dużo, dużo więcej. To dosyć intensywne szkolenie, ale możesz je robić kiedy chcesz w swoim tempie. Przejrzyj plan lekcji i zapisz się, a ja już zadbam o to, by nowy rok zaczął się dla ciebie z głową pełną wiedzy i motywacji do pracy.