Telewizor, meble, mały Fiat – oto marzeń szczyt. Potrzebujesz czegoś więcej?
Tak wiele lat temu śpiewał naszym rodzicom zespół Perfect. Coś się zmieniło? Jakie dziś masz potrzeby? Obawiam się, że podobne.
Jeśli nie jesteś pewien odpowiedzi, zapytaj sam siebie – co sądzisz o kolejnych (entych już) pomysłach miłościwie rządzących dotyczących obniżenia emerytur. Albo podwyższenia wieku emerytalnego. Cały czas coś przy tych emeryturach kombinują i nigdy po to, byś dostał więcej. Nie, ty masz dostać mniej. Podoba ci się to?
Widzisz, to wcale nie jest pytanie retoryczne. To tylko jedna z metoda poznawania się na czyichś ambicjach. Kiedy widzę niekończące się na fejsie dyskusje o tym, jak to Rząd nam kradnie emerytury, dociera do mnie, jak wielu moich znajomych to ludzie pragnący po prostu dożyć do śmierci. Już zresztą kiedyś o tym pisałem, więc nie będę się dłużej rozwodził na tematem. W każdym razie – jeśli masz te dwadzieścia parę lat i w tym wieku zastanawiasz się, ile ci zostanie na emeryturze, to mam dla ciebie bardzo złą wiadomość. Twoje życie jest do bani. I będzie do bani. A za 50 lat będziesz żył na ochłapach. Na własne życzenie. Jeśli chcesz od życia więcej, nigdy nie myśl o pieniądzach z emerytury.
Nie mam nic przeciwko temu, bo to nie moje życie, ale przykro mi się robi, gdy czytam dziesiątki komentarzy pod wczorajszym tekstem na drugim blogu. Napisałem tam kilka mocniejszych słów o emigrantach pracujących za grosze, w odpowiedzi zaś dostałem kilogramy argumentów, że nie znam życia, bo w Anglii jest cudownie. Zarabia się tyle, że można kupić pralkę, używany samochód, telewizor LCD… Owszem, pracuje się po 10 godzin, ale przynajmniej są z tego pieniądze. Nie to co w Polsce…
Takie osoby to dla mnie inny świat, inna galaktyka. Coraz bardziej muszę się pilnować, by ich rozumieć, by nie szydzić, bo przecież ten rodzaj ambicji dotyczy większości. Oni nie są niechlubnymi wyjątkami. Ludziom zależy na pracy, na tym, by mieć co do garnka włożyć, by wystarczyło na spłatę kredytu, a co będzie to będzie…
A kiedy próbuję uzmysłowić im, że takie życie jest do kitu, otrzymuję stek wyzwisk, bo nie każdy urodził się blogerem, nie każdy może to, nie każdy tamto, bo rodzina to, bo rodzina tamto. I że mi jest dobrze oceniać innych, kiedy nie wiem co to prawdziwa praca.
W opinii takich osób, ich życie jest wynikiem zewnętrznych czynników, bo nikt dobrowolnie nie wybiera życia za 1000 zł na miesiąc. Czy na zlewozmywaku w Anglii. Za 1500 na miesiąc. Funtów.
Te osoby zawsze mają wytłumaczenie, dlaczego znaleźli się w takiej sytuacji i nigdy nie powiedzą „to moja wina”.
Z własnego doświadczenia wiem, że ludzie się nie zmieniają i jeśli ktoś został wychowany w duchu „pójdziesz do roboty, będziesz pracować”, to on pójdzie do roboty i będzie pracować. Dzień w dzień. Od poniedziałku do piątku z przerwami na urlop.
Kto mnie zna, ten wie, że jak tylko mam okazję, to staram się motywować ludzi do zmian, do wzięcia spraw w swoje ręce i pokierowania własnym życiem tak, by nigdy nie myśleć, co będzie jutro i ile groszy zostanie na emeryturze.
Ale coraz częściej łapię się na myśli, że jestem bezradny, bo ludzie nie chcą zmian. Mam wśród swoich znajomych osoby, które byłyby świetnymi blogerami, doskonałymi vlogerami. Są wśród nich tacy, których do blogowania namawiam od lat. Zapewniam, że im pomogę, jeśli tylko zaczną regularnie coś tworzyć. Mało to razy promowałem dobrych blogerów? Z moim zasięgiem jestem w stanie przebić w blogosferze każdego dobrego twórcę. Wszyscy moi bliscy dostali taką możliwość.
I co? I nico. Nie korzystają. Mają talent, ale nie mają mentalności ludzi sukcesu. Nie mają mentalności ludzi, którzy potrafią sami pokierować własnym życiem. Wolą, by „szefu”, „kierownik zmiany” i „pan prezes” robili to za nich. Zamiast tworzyć coś własnego, robią od świtu do nocy za psie pieniądze, na nic nie mają czasu i pieniędzy ledwo co im wystarcza do pierwszego. Na swój sposób są szczęśliwi. Ich życiem jest praca. Praca, praca, praca.
Tyle że kiedy tracą pracę i muszą szukać kolejnej, zaczynają narzekać na to, że roboty nie ma albo jest słabo płatna, a wszystko to wina rządu, bo ten kraj nie daje im żadnych możliwości rozwoju.
To bzdura. Kiedyś wierzyłem, że jedni mają więcej szczęścia, inni mniej. Ale to naprawdę bzdura. Szczęście zaczyna się w głowie. Dlatego ja, choć żyłem za 600 zł miesięcznie nigdy nie kupiłem biletu do Anglii. Bo to jest bilet do straconego życia, a w najlepszym wypadku do życia takiego, jakie wiodą przeciętni ludzie. Nieliczne przypadki kariery można porównać do szczęścia prostytutek. One także czasami poznają bogatego księcia, który odmienia ich życie. Czy to oznacza, że każda młoda kobieta powinna szukać szansy na ulicy?
Jeśli nie masz pracy, jesteś temu winien. Jeśli zarabiasz za mało – jesteś temu winien. Jeśli twoje dziecko nie ma co jeść, tylko ty ponosisz winę. Jeśli emigrujesz, to także jest twoja wina. W którymś momencie swojego życia zdecydowałeś się obrać drogę zwykłego, szarego, zgorzkniałego człowieka. Tobie już nic nie pomoże, ale większość czytelników tego tekstu to ludzie, którzy jeszcze mają wybór.
Jeśli rodzice ci mówią, że studia nic nie dają, nie słuchaj ich. Są idiotami. Jeśli nie masz pieniędzy na studia, weź kredyt albo pracuj i studiuj zaocznie. Jeśli nie masz znajomości, by zdobyć pracę, to nawiąż te znajomości. Jeśli nie masz doświadczenia, rób praktyki. Bezpłatne też. Jeśli studiujesz w zawodzie bez przyszłości, zmień kierunek. Każdy ma szansę na lepsze życie. Tylko słabi szukają wymówek.
PS Telewizor, meble, cały świat. Tyle mi wystarczy. Na początek.