Latawiec
Kiedy umarło w Tobie dziecko?
Angielska wersja tekstu na Medium: Let’s build a kite
(Na medium.com nie będzie polskich tekstów)
Kiedyś, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi zbudowaliśmy latawiec. Najdłuższy i najpiękniejszy latawiec jakiego widział świat.
Do dziś pamiętam jak majestatycznie poruszał się po niebie, a ludzie, którzy pomagali nam go budować, mieli łzy w oczach. Wtedy nie rozumieliśmy ich łez. Byliśmy dziećmi. Teraz, kiedy piszę te słowa, rozumiem ich wzruszenie, bo dorosłem.
Pamiętasz świętego Mikołaja i Babę Jagę? Kiedyś wierzyłeś, że oni istnieją naprawdę. A Bóg był w niebie. Nasi bliscy po śmierci także szli do nieba. Tam wysoko za chmurami był raj.
Kiedy byliśmy dziećmi, dzieliliśmy ludzi na złych i dobrych po tym, w jaki sposób nas traktują. Teraz najpierw dopatrujemy się zła.
Gdy wchodzimy w kolejne związki, czujemy się niepewnie, łapiemy na zazdrości, braku zaufania i nawet wtedy, kiedy absolutnie ufamy swojemu partnerowi, gdzieś podświadomie jesteśmy przygotowani na to, że nas skrzywdzi.
Gdy podejdzie do nas ktoś obcy, zastanawiamy się, czego od nas chce. Nie widzimy w nim dobra. Oczekujemy krzywdy. Nie podchodzimy do obcych, bo obawiamy się, jak na nas zareagują. Dziecko nie widzi problemów tam, gdzie dorośli za wszelką cenę je tworzą.
Nawet E.T. nie wróciłby na swoją planetę, gdyby nie pomoc dzieci.
W pewnym momencie życia przestaliśmy być dziećmi i nauczono nas krytycznie patrzeć na świat. Pamiętasz ten moment?
Nauczono nas nie rozumieć dzieci, pogardzać ich łatwowiernością, naiwnością, brakiem umiejętności rozróżniania dobra i zła, fikcji od rzeczywistości.
Było piękne lato końca lat osiemdziesiątych. Wakacje na wsi.
Chcieliśmy pomóc mu zbudować najdłuższy latawiec na świecie, on tego potrzebował, bo widział w tym sens. My także widzieliśmy. Przez cały dzień chodziliśmy po okolicznych domach, nawet rowerami pojechaliśmy do sąsiedniej wsi, aby zebrać jak najwięcej kawałków sznurka.
– Po co wam taki długi latawiec? – pytano nas dopatrując się drugiego dna.
Odpowiadaliśmy.
I nagle dorośli zaczynali rozumieć, oferowali pomoc, nazbieraliśmy całą torbę różnych łakoci w nagrodę za naszą pracę.
Miał może sześć albo siedem lat, gdy umarła jego mama.
Powiedziano mu, że jest w niebie, ale gdy wychodziliśmy na dwór i patrzeliśmy w górę, nie dostrzegaliśmy niczego prócz chmur. On płakał krzycząc w niebo, ale powiedziano mu, że niebo jest zbyt wysoko.
Kazali mu zapomnieć o niej. Mama nie żyła. Była za daleko, aby go usłyszeć. Ale on uparł się i chodził pytając wszystkich, jak ma dostać się do nieba, bo tęskni za mamą. Dziś już nie pamiętam który z dorosłych dał mu ten pomysł, może ojciec, może sam zobaczył to w jakiejś bajce, ale…
Zbudowaliśmy latawiec, najdłuższy i najpiękniejszy latawiec, jakiego widział świat.
Wszyscy wiedzieli, po co go budujemy, wiedzieli także, że to nie ma sensu, ale pomagali nam.
Gdy już go zbudowaliśmy, on doczepił do latawca kartkę z jednym, niezdarnie napisanym zdaniem brzmiącym mniej więcej „dla ciebie mamusiu ten latawiec, abyś mogła przeczytać jak bardzo mi ciebie brakuje i chcę, żebyś do mnie wróciła”.
To był latawiec, który miał sięgnąć nieba.
Dolecieć do samego Boga, dolecieć do jego matki.
I kiedy wzbił się w powietrze krzyczeliśmy i skakaliśmy z radości, bo szybował tak wysoko, jakby pod samym niebem. Udało nam się!
Gdy ściągnęliśmy go z powrotem – kartki nie było.
Wtedy podszedł do nas jego ojciec, przytulił syna i powiedział mu, że mama zatrzymała sobie jego liścik na pamiątkę. On uśmiechnął się i znowu poleciały mu łzy, ale tym razem czuł się szczęśliwy, że na przekór wszystkim osiągnął swój cel.
Wiem, że lubił wracać w to miejsce i rozmawiać z matką. Jeśli wciąż jest dzieckiem, to jak dawniej spogląda w niebo i czeka na dzień, w którym ona zejdzie z chmur. Do dziś nie dopuszczam do siebie myśli, że kartkę odczepił podmuch wiatru.
Jakby na przekór dorosłości, patrzę na zdjęcia z tamtych lat, wspominam i wierzę, że wtedy naprawdę udało nam się zbudować latawiec, który doleciał do samego nieba.