Granice naszej prywatności
Może nie powinniśmy się nimi tak przejmować i pozwolić ludziom, by tych granic nie było? Filmy z porodówek, nocy poślubnych, kibla, wanny, w ubraniu, nago, wszystko na pokaz, wszystko na sprzedaż. Czemu nie?
Internet pamięta, internet nigdy nie zapomina, internet może cię skrzywdzić. Co jakiś czas ruszają akcje społeczne mające nam uzmysłowić, że powinniśmy się bardziej pilnować, choć zazwyczaj są to akcje, które nam nic nie tłumaczą, ale są ostrzeżeniem dla innych. Bo my jesteśmy mądrzejsi. Za to ci inni, o rany, ale to debile! Wrzucają wszystko do sieci i myślą, że to nie będzie miało konsekwencji.
Modnie jest mówić, że nie wszystkim powinniśmy się dzielić. Intymność powinna pozostać intymnością. Nie wszystko powinno być na pokaz i nie wszystko na sprzedaż. I ja się z tym generalnie zgadzam, ale tylko wtedy, kiedy stoję przed własnym lustrem. Nie mam potrzeby odzierania swojego życia z intymności i nie mam potrzeby opowiadania o wszystkim, tylko nie widzę ani jednego powodu, by takiej możliwości pozbawiać innych. Mało tego – widzę wielką głupotę naszego pokolenia, które kolejnemu pokoleniu próbuje wyznaczyć granice prywatności.
Czy nie przypominamy tym samym dawnych pokoleń, buntujących się wobec zmian dokonywanych przez tych, którzy uważali że przyjęte normy są złe lub przestarzałe? Tak było w modzie, filmie, literaturze. Coś, co dawniej szokowało, dziś jest normą. Zatem można sobie zadać proste pytanie:
czy warto przeciwstawiać się tym, którzy przełamują kolejne bariery?
Może jest tak, że nasz sprzeciw wobec zachowań nowego pokolenia jest tylko bezmyślnym i niepotrzebnym efektem konserwatywnego podejścia do nowej rzeczywistości, za którą już nie nadążamy? Albo inaczej: nie możemy nadążyć, bo jesteśmy skażeni pamięcią świata, w którym ekshibicjonizm kojarzył się wyłącznie z ludźmi mającymi problemy psychiczne.
Tak, mnie też dziwią zdjęcia z porodówek. Mnie też nie do końca podoba się, że nastolatkowie zamieniają swoje życie w reality show. Również uważam, że to głupie sprzedawać swoją prywatność dla kilku subów, lajków i szerów więcej.
Tylko kim jestem, aby mówić innym, co jest granicą ich prywatności? Dlaczego moje przekonanie o istnieniu tych granic jest lepsze od przekonania innych, że granic nie ma? Ano nie jest lepsze, bo jeśli mielibyśmy wznieść się na wyżyny obiektywizmu, to nie ma różnicy pomiędzy wrzuceniem zdjęcia jajka sadzonego a zdjęcia noworodka. Tak samo jak dziś – kiedy oglądamy filmy – nie ma dla nas różnicy pomiędzy pocałunkiem a nagością. Jest to tak powszechne, że nie robi na nas żadnego wrażenia. Kiedyś robiło. Na takich jak ty, tylko żyjących pół wieku wcześniej.
Dziś film to tylko film. Nic nas nie szokuje. Poza tym aktor to nie to samo co prywatna osoba, dlatego na nikim wrażenia nie robią aktorki pokazujące piersi na filmach. A social media niby czym są, jak nie inną formą aktorstwa? Tam kreacja i tu kreacja. Jeśli w sztuce dopuszczamy przekraczanie tak wielu granic, to dlaczego
wciąż mamy taki problem z akceptacją odstępstw od normy w social mediach?
Poniekąd odpowiedź dałem wyżej. Dawniej źle mówiono o kobietach, które nie zakrywały nóg, a pocałunek na scenie był pornografią. Dziś jesteśmy trochę mądrzejsi i strażnicy moralności krzyczą, że trzeba uważać, bo nie wiesz, kto i co obejrzy. Bo przestępcy, bo gwałciciele, bo pedofile, bo Baba Jaga i chuj wie kto tam jeszcze przyjdzie i zrobi krzywdę tobie lub twojej rodzinie. A już najlepiej wszystko argumentować „dobrem dzieci”. Powiesz „dziecko” i wszystko ugrasz, wszystko zdelegalizujesz i wszystkiego zabronisz, bo dzieci trzeba chronić przed wszystkim. Skrajne argumenty są zawsze najtrudniejszymi do zbicia, ale zarazem najgłupszymi właśnie dlatego, że dotyczą skrajnych przypadków. A nie większości. Może i nie podoba mi się, że internet staje się coraz większym polem ekshibicjonizmu i może nie dałbym sweet-foci z odcinania pępowiny mojemu dziecku (oby się nigdy nie narodziło), ale to naprawdę nie mój problem. Nie czuję potrzeby wyręczania matek i ojców z ich rodzicielskich obowiązków. Oni sami powinni wiedzieć, co dla ich pociech może być niebezpieczne. Nie czuję potrzeby wyśmiewania lasek, które pokazują swoje zwiędłe cycki i wyhodowany celulit na Instagramie. Ich życie, ich lajki. Niech każdy sam sobie wyznacza granice ekshibicjonizmu, bo koniec końców rację i tak będą mieli ci, którzy wychodzą z założenia, że nie ma żadnych granic. Żadnych. Historia uczy nas, że racja jest po stronie tych, którzy wszelkie granice przekraczali, mając głęboko w dupie urażoną, moralizującą, konserwatywną większość.