Fotorelacja z Abu Dhabi, moje hotelowe wpadki i trochę planów na przyszłość
Ja tu kiedyś zamieszkam. Zjednoczone Emiraty Arabskie odwiedzam drugi raz, utwierdzając się w przekonaniu, że to wspaniałe miejsca i do wypoczynku i do życia.
Dwa lata temu byłem w Dubaju…
…a więcej zdjęć i teksty z tamtej podróży znajdziecie w dziale „Travel Style”.
W tym roku wybrałem Abu Dhabi, aby trochę zmienić klimat i wypocząć, bo byłem totalnie wykończony pracą przy takiej tam książce, o której niedługo więcej wam opowiem i czułem, że jak nie złapię trochę słońca, to marnie skończę.
Nie przypuszczałem, że będę tak wyczerpany i zniechęcony do pracy, że w ciągu blisko dwóch tygodni pobytu na wakacjach nie napiszę nic na bloga. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło, bo wyprawy zawsze były dla mnie świetną motywacją do pisania.
Ale też Abu Dhabi nie jest miejscem, które mnie inspirowało. Tu być może dzieje się dużo, ale trzeba te przyjemności odszukać, bo na pierwszy rzut oka miasto jest wyludnione.
Ze zdjęcia można wyciągnąć wniosek, że to ogromna metropolia i rzeczywiście Abu Dhabi rozciąga się na dziesiątki kilometrów, ale to takie złudzenie wielkości, bo pomiędzy dzielnicami i sztucznymi wyspami są pustki. W samym mieście też nie ma zbyt wielu ludzi, a już najbardziej zdziwiło mnie, że w ogromnych galeriach handlowych są godziny, kiedy jest się samemu.
Tutaj jest pora wieczorna, kiedy jest naprawdę sporo klientów…
Zostanę tu przez jakiś czas. Opiekujcie się Piesią. Więcej słońca na snapchat: jasonhunt.media
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Jason Hunt (@jasonhunt.media)
Pobyt mija mi bez większych niespodzianek.
Zaliczyłem dwie wtopy w hotelu.
Dałem do prania kilka koszulek, skarpetek, spodenek, ot po prostu trochę rzeczy, które się pobrudziły. Myślałem sobie „pewnie zapłacę ze stówę, ale co mi tam. Stać mnie”. Trochę się pomyliłem. Nie zapłaciłem stówy, ale dwie i nie w złotówkach, tylko w dolarach. Nie spojrzałem na cennik, a w nim cena prania jednej koszulki to 20 dolarów, czyli więcej niż koszt nowej. Na następne wakacje lecę z własną pralką.
Przyjemną przygodę miałem z tabletem. Jakoś tak pod wieczór kładę się do łóżka, odruchowo sięgam na stolik, aby włączyć film i… kurde… gdzie jest mój tablet? Nie ma. Hm, a kiedy go widziałem ostatnim razem? Po krótkim pomyślunku uświadomiłem sobie, że zgubiłem iPada dwa dni wcześniej. Pogodziłem się ze stratą, klnąc jak szewc na swoją głupotę.
Rano poszedłem na siłownię i zapytałem obsługę, czy może nie widzieli zapłakanego ipada.
– A jak wyglądał?
– Wyglądał jak tablet.
– Możesz coś więcej o nim powiedzieć?
– Ma białą, brudną okładkę.
– Proszę bardzo.
I dostałem swój tablet. Od tamtego momentu ani razu nie użyłem w pokoju sejfu. Nie ma sensu chować do niego czegokolwiek, bo wiem, że tutaj nikt mi niczego nie ukradnie.
I jeszcze jedną wtopę miałem. Obiady mam wliczone w cenę i mogę jeść w każdej hotelowej restauracji, ale w niektórych godzinach są płatne. Nie wiedziałem o tym. Poszedłem, zjadłem, a parę dni później na recepcji poprosiłem o stan mojego rachunku, bo chciałem się upewnić, ile pieniędzy wydałem na duperele (minibar, masaże, narkotyki). Okazało się, że maleńka rybka, którą zjadłem podczas „pomyłkowego” obiadu kosztowała mnie 296 AED (czyli 300 zł).
Zrobiłem dobrą minę do złej gry, powiedziałem, że to moja pomyłka i oczywiście zapłacę, ale menadżer hotelu powiedział, że za pomyłki w tym kraju się nie płaci. Przypuszczam, że wielu gości zalicza taką wtopę i mają zwyczaj nie pobierać opłat, aby nie psuć sobie opinii.
Jak rozliczałem mini-bar, to zapytali mnie, co wziąłem. Odparłem, że pamiętam tylko wypicie coca-coli, ale lepiej, żeby podesłali kogoś i sprawdził, bo mogłem przez sen zjeść jakieś słodycze i nie pamiętać. Wzruszył ramionami. Jak nie pamiętam, to nie muszę płacić. Sam sprawdziłem i przeczucie mnie nie myliło. Zniknął Snickers. To odkupiłem, bo głupio by było, gdybym próbował zaoszczędzić na batonie.
A o opinię dbają jak cholera. Jak tylko mają okazję, to menadżerowie pytają o wszystko. Czy woda w basenie ma dobrą temperaturę? Czy kolacja smakowała? Czy mam zastrzeżenia do sprzątających? Jak zamawiam budzenie na 6:00, to dzwonią też o 6:30, bo wiedzą, że za pierwszym razem nigdy nie wstanę. I mają rację. Parę dni temu pytałem czy będzie można obejrzeć galę oskarową. Odparli, że nawet jeśli nie będzie można, to załatwią, że będzie można. Zadzwonili w nocy, aby mnie zbudzić i przypomnieć, że się zaczyna gala.
Wszystko muszą wiedzieć i wszystko ci załatwią. Zresztą na tym punkcie ten kraj ma fioła. Przykładowo taksówki – w każdej musi być kamera i po skończonej jeździe dostaje się bilecik z jej numerem, aby w razie potrzeby skontaktować się z kierowcą. Prędkość taksówek jest monitorowana i nie ma też szansy, aby kierowca cię naciągnął. No czasami ociągają się z wydaniem całej reszty, ale na to nie zważam, bo i tak płaci się grosze. Za 15 minutową jazdę ok. 12 złotych. Stać ich. Benzyny mają tyle, że mogą ją pić litrami.
Lenistwo przede wszystkim
Praca też…
Coś do poczytania.
Większość czasu spędzam w hotelu. Zapisani na newsletter, których wtajemniczam w moje sekrety, wiedzą od wielu miesięcy, że pracuję nad nową książką, która szczególnie powinna przypaść do gustu osobom tworzącym w social mediach. W przyszłym tygodniu będę mógł o niej opowiedzieć więcej, bo na razie wciąż trwają ostatnie prace (jest już po dwóch korektach). Jej premiera nastąpi mniej więcej za miesiąc i już się nie mogę doczekać dnia, gdy trafi w wasze ręce. Bardzo różni się od poprzednich moich książek. Nie poszedłem na łatwiznę i nie ma w niej żadnych odgrzewanych kotletów, powtórzonych rozdziałów, mielenia tych samych tematów. W całości jest napisana od nowa. Są w niej praktyczne ćwiczenia, zadania do wykonania, rysunki, wykresy, tabelki i konkretne wskazówki jak niemalże krok po kroku jak zacząć tworzyć i zdobyć odbiorców w social mediach. Pisana była z myślą o początkujących twórcach, którzy potrzebują elementarnej wiedzy jak zaistnieć i dotrzeć do pierwszego tysiąca czytelników (wiem, że tego zabrakło w poprzednich poradnikach), ale zaawansowani też znajdą wiele ciekawostek, bo dopilnowałem, aby nie było ani jednej strony bez konkretnej porady. Korekta brutalnie wycinała mi wodolejstwo, czego jej nigdy nie wybaczę.
Ok, dość o tym, bo szerzej opiszę ją za kilka dni. tym bardziej, że dzisiejszy wpis nie będzie miał zbyt wielu odsłon (taki urok wpisów wakacyjnych).
Może się usłyszymy?
Pracuję, a właściwie to już skończyłem przygotowania do uruchomienia podcastu (wiecie, to coś jak radio – trzeba słuchać) i już w tym miesiącu usłyszycie pierwsze nagrania. Mam bardzo krótką listę gości, których chciałbym zaprosić do rozmowy w najbliższym półroczu (10 osób). Kolejne 10 odcinków nagram samodzielnie i będą miały jeden cel: usypiać cię.
Serio, ja codziennie zasypiam słuchając dokumentów na youtube lub podcastów i wymarzyło mi się, aby zrobić własne podcasty do poduszki lub słuchania w trakcie podróży. Spokojne, stonowane, żadnych emocjonalnych wystąpień.
Pierwszy odcinek, testowy, wrzucę za tydzień, ale raczej tylko dla zapisanych na newsletter. Nie będzie w nim nic szczególnie ciekawego.
A pierwszy oficjalny podcast już za 2 tygodnie. Gościem będzie ktoś, kogo wszyscy dobrze znacie (i rzecz jasna lubicie). Nie bloger (i nie blogerka). Drugim gościem też będzie ktoś, kto nie czuje się blogerem, ale za to jest kimś, kto prywatnie wiele razy mnie inspirował i wyprowadzał z ogłupienia.
…i lifting będzie.
Bloga, nie mojej twarzy, bo jej to już nic nie pomoże. Wcale niemały lifting. Wizualnie blog zmieni się tak bardzo jak nigdy wcześniej, ale jeszcze nie zdradzę, co nowego wymyśliłem. Będzie bardzo „inaczej”. Również za dwa tygodnie.
Marzec zapowiada się interesująco.
…a tu zapiszesz się na newsletter: http://jasonhunt.news
Już jutro wpadnie na Twoją skrzynkę nowy liścik z nową kozą i jak zawsze beznadziejnym tytułem.
O Abu Dhabi też jeszcze opowiem i przy odrobinie szczęścia zrobię to nawet w tym tygodniu, tak więc nie odchodźcie daleko. Pamiętajcie, że wciąż was bardzo kocham. Toksyczną miłością, bo inną nie potrafię.