Aborcyjna karuzela – absurdy, manipulacje i konsekwencje

Lata mijają, a my ciągle jesteśmy zbyt głupi, aby zrozumieć, że w temacie aborcji nigdy nie chodziło o to, czy rację mają jej zwolennicy czy może przeciwnicy. Ja sam miałem kilka etapów w życiu. Raz byłem za aborcją, bo kobieta powinna decydować o sobie, raz byłem przeciw, bo jeśli każdy człowiek ma prawo do życia, to siłą konsekwencji powinniśmy płód także traktować jako istotę żyjącą i podlegającą ochronie.


Dwa dni chodził mi po głowie ten temat. I dziś rano wszedłem do łazienki, by jak co tydzień w niedzielę umyć zęby, spojrzałem w lustro i zobaczyłem w nim kolesia, który nie ma fajnych cycków, nie ma macicy, nawet cholera włosów nie mam i pomyślałem sobie: jakiegokolwiek zdania bym nie miał na temat aborcji, nigdy nie poczuję tego, co czuje kobieta, która stoi przed decyzją usunięcia płodu.

Wiesz, co różni nas, facetów krzyczących „stop aborcji” od moherowych babć krzyczących „stop aborcji”? Tylko jedno: nie nosimy beretów.

Dlatego nie zamierzam w tym tekście mówić kobietom, kogo, kiedy i jak mają rodzić. Prywatnie jestem milczącym zwolennikiem pozwalania kobietom decydowania o swoim życiu, a tym samym o życiu nienarodzonego dziecka, choć wiem, że to nie jest najbardziej właściwe rozwiązanie.
Właśnie dlatego aborcja jest evergreenem. Powraca co najmniej raz  w roku i zawsze dzieli naród. Z tymi samymi argumentami i kontrargumentami. Obiektywnie rzecz biorąc i patrząc na tę sprawę z dużego dystansu – więcej racji mają ci, którzy chronią życie. Bo życie należy chronić. Tyle że obiektywizm przy aborcji nie istnieje. Tak jest na całym świecie. Także w Stanach, które kojarzą nam się z liberalnym podejściem do tego tematu. Właśnie dziś w stanie Indiana toczą się ogromne (i hejterskie) dyskusje, bo zakazano aborcji w przypadku wykrycia Zespołu Downa. I to jest cholernie ciekawe. Za moment do tego wrócę.

W przypadku aborcji mamy do czynienia z ciekawym zjawiskiem

Im bardziej badamy temat, im dokładniej chcemy argumentować, tym gorszy(bardziej przekłamany) wynik uzyskujemy. W miarę przyjemnie i kulturalnie możemy dyskutować, kiedy rozważamy w którym momencie zaczyna się życie. Na etapie plemnika, w 12 tygodniu ciąży czy w momencie urodzin? Gnój zaczyna się, kiedy próbujemy zgłębić temat lub w celu jego zgłębienia, używamy skrajnych argumentów. A co z ciążami będącymi wynikiem gwałtu? A co z uszkodzonymi płodami? A co, gdy serce dziecka już bije? Co z rodzinami, których nie stać na dzieci? Co z  badaniami prenatalnymi? I oczywiście wisienka na torcie: jakim prawem zabierają głos osoby, których temat nie dotyczy?
Najprościej zbić ten ostatni argument. Wszyscy na co dzień opiniujemy coś, na czym się nie znamy. Obojętnie czy chodzi o filmy, książki, politykę czy sport. Na wszystkim znamy się najlepiej. Aborcja także jest tematem, w którym specjalizuje się 30 milionów Polaków. Widziałem w ostatnich latach dziesiątki dyskusji o przerywaniu ciąży i ani jednej, w której strony doszły do porozumienia. Ani razu nie przeczytałem u przeciwnika aborcji słów „masz rację, myliłem się, aborcja jest spoczko”. A teraz,  kiedy toczą się dyskusje wokół obywatelskiego projektu nowej ustawy, nie widziałem ani jednej wypowiedzi, która by tę ustawę obroniła.

Można odnieść wrażenie, że wszyscy jesteśmy po tej samej stronie i poza najbardziej zagorzałymi obrońcami życia, dyskusja nad nową ustawą sprowadza się tylko do jednego: opluwania jej autorów, opluwania PiS, opluwania Kościoła, opluwania obrońców życia.
W jakimś stopniu to opluwanie jest uzasadnione i nie potrafię obronić projektu zmian w ustawie. Dla mnie to jest katolickie oszołomstwo, które przynosi Kościołowi, obrońcom życia i PiS więcej szkody niż pożytku, ale

mamy drugą stronę medalu – brzydką manipulację odbiorcami.

Gazeta.pl - Polska i świat - wiadomości | informacje | wydarzenia 2016-04-01 19-24-48

Gwoli jasności: nie tylko gazeta napisała o tym, że do więzienia pójdą kobiety za nieumyślne spowodowanie poronienia. Chyba wszystkie media tym grały, bo to jest ten fragment ustawy, przy której człowiek ma ochotę wyciągnąć z szafy bazookę i rozpierdolić paru katolickich oszołomów.
Tyle że nie im się należy strzał z bazooki, ale właśnie dziennikarzom.
Przeczytałem projekt zmian w ustawie. Musiałem upewnić się, że taki zapis naprawdę tam jest. NIE MA GO. Za to jak byk stoi:

„Art. 152. § 1. Kto powoduje śmierć dziecka poczętego, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

§ 2. Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 działa nieumyślnie, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

(…)

§ 6. Nie podlega karze matka dziecka poczętego, która dopuszcza się czynu określonego w § 2.”;

Ja rozumiem, że portal, że media, że liczy się nagłówek, kliknięcia, komentarze oburzonych ludzi i można czasami nagiąć reguły, ale do jasnej cholery – nie można tak ordynarnie okłamywać czytelników i to w tak drażliwej sprawie, jaką jest poronienie.

Ten zapis ma sens. On ma chronić płód. Wyobraź sobie, że jesteś w ósmym miesiącu ciąży i ktoś przypadkowo doprowadza do poronienia. Nie jestem za karą bezwzględnego więzienia dla takiej osoby, ale rozsądek podpowiada, że jakąś karę sprawca musi ponieść. Zawiasy, grzywna, prace społeczne – nie wiem. Wiem, że zapis regulujący ochronę kobiety w ciąży (i jej dziecka) ma sens. Nie powinno tu być żadnej dyskusji.

I jeszcze jedno. Coś, co chyba umyka w całej dyskusji o ochronie życia poczętego i jakkolwiek mogę pić wódkę ze zwolennikami aborcji, bo bliżej mi do nich niż do tych obrońców życia, tak nie napijemy się, jeśli masz inne zdanie w tym temacie:

Osoby upośledzone mają prawo do życia.

Wiecie, jak ktoś zachodzi w ciążę to się mu gratuluje, czasami się pyta „wolisz chłopca czy dziewczynkę?”, na co bardzo często słyszymy w odpowiedzi:

– Obojętnie, najważniejsze, żeby zdrowe było.

Głupszej odpowiedzi dawać nie można. A co jeśli będzie chore?
Tak sobie myślę, że ta pozornie dyplomatyczna i jakże kulturalna odpowiedź to przejaw niedojrzałości. Gdybym ja miał kiedyś zostać rodzicem (gorszej tragedii nie potrafię sobie wyobrazić) to dla mnie najważniejszym byłoby mieć dziecko. Zdrowe czy chore – wszystko jedno. Byłbym gotów pokochać każde.

Była dwa lata temu nieudana akcja społeczna, której motywem przewodnim było hasło „Zespół Downa jest jak plama na koszuli, której nie można sprać”. Ależ zjebek dostali autorzy kampanii. Jak oni mogli tak napisać o chorych dzieciach!

A ileż zjebek dostają teraz ci, którzy twierdzą, że nie powinno się pozwalać na przerywanie ciąży nawet jeśli dziecko urodzi się upośledzone. To zabawne, bo z jednej strony jesteśmy za tym, aby takie osoby miały równe szanse, a z drugiej chcemy, by się nie rodziły.

To nie jest w porządku. Człowiek z Zespołem Downa nie jest gorszym człowiekiem. Tak, ma mniejsze szanse na wszystko: szczęśliwe życie, dobrze płatną pracę, romantyczną miłość. Tak, będzie wyśmiewane przez kolegów. Tak, będzie miał w życiu pod górkę.
A kto, kurwa, nie ma? Wszyscy cierpimy, gdy ktoś nam złamie serce, wszyscy jesteśmy od czasu do czasu kopani przez życie w dupę i wszyscy w dobie internetu jesteśmy narażeni na drwiny, o czym osobiście przekonuję się na co dzień. I co? I żyjemy. Każdy, kto się wyróżnia ma pod górkę. Jedni przez to, że są upośledzeni, inni przez to, że są niscy, łysi, grubi, rudzi i mają dziurę między jedynkami. Nieuleczalnie chore dziecko ma takie samo prawo do życia, jak zdrowe dzieci. Oni i tak są już wystarczająco marginalizowani. Nawet w internecie. Znacie jakąś popularną blogerkę parentingową, która ma upośledzone dziecko? Bo ja znam parę niezbyt popularnych. Paru z nim coś tam doradzałem, ale bezskutecznie. Nie umiałem przekonać ich, że jest znak równości pomiędzy ich rodzinami, a rodzinami, których dzieci wyglądają jakby urodziły się z photoshopem na twarzy. One same tego znaku równości nie chciały dostrzec.

Nie mam prawnego i moralnego prawa nakazywać kobietom rodzić upośledzone lub nieuleczalnie chore dzieci, ale jest coś niewłaściwego w tym, że głośniej potrafimy krzyczeć „pozwólmy usuwać takie ciąże!” niż wspierać tych, którzy mimo wszystko chcą żyć jak normalni ludzie. Im głośniej krzyczymy, że takie dzieci nie muszą się rodzić, tym bardziej uświadamiamy im, że są niepotrzebni. Mogę zrozumieć i do pewnego stopnia szanować kobiety, które przerywają ciąże, bo ich nie stać na wychowanie chorych dzieci, ale nie mam żadnego szacunku do kobiet, które usuwają płody, bo ich dziecko nie będzie dobrze wyglądać na Instagramie.

[aktualizacja: Pisząc o „nieuleczalnych”, miałem na myśli wszelkie choroby, z którymi można – mimo wszystko – przeżyć szczęśliwe życie. Takie jak Zespół Downa. W żadnym wypadku nie jestem z tych oszołomów, którzy twierdzą, że kobieta powinna rodzić wtedy, kiedy płód jest uszkodzony lub dziecko nie ma szans życie bez aparatury medycznej. Życie nie może być cierpieniem. Mam nadzieję, że teraz jest wszystko jasne]

Nowa ustawa. Jest się czego bać?

Nie polemizuję z pozostałymi zapisami projektu ustawy, bo są tak durne, że szkoda mi marnować czas na te bzdury. Szkoda mi rodzin, dla których in vitro jest jedyną szansą na potomstwo, szkoda mi nastolatek, które będą ponosiły konsekwencje błędów młodości, szkoda zmarnowanych lat, bo wiele wskazuje na to, że co najmniej przez 3 kolejne lata będzie poruszać się w kierunku przeciwnym do reszty cywilizowanych narodów. Najbardziej ucieszą się ci, którzy funkcjonują w podziemiu aborcyjnym. To są konsekwencje politycznych wyborów. Nie podobają mi się, ale musimy szanować demokratyczny wybór. Przeżyliśmy ich już raz, przeżyjemy raz jeszcze.

Nie wierzę, że ta ustawa przejdzie. Jeśli trafi do sejmu, to najwcześniej latem. PiS nie odrzuci jej, ale skieruje do poprawek. Oficjalna wersja partii będzie taka, że trzeba zmienić ustawę antyaborcyjną i prace nad tym trwają. Nigdy się nie skończą, bo wbrew temu, co się teraz nam wmawia – zmiany w ustawie nie są w interesie partii. Już teraz powodują ogromne wzburzenie społeczne, a co dopiero się stanie, gdy nowe prawo zostanie uchwalone. To jeszcze pikuś, bo największy gnój zacząłby się wraz z pierwszymi medialnymi doniesieniami „ofiar” nowej ustawy.
A jeśli się mylę i ustawa zostanie wprowadzona, to i tak nie stanie się to szybciej niż w przyszłym roku. Potem trochę czasu minie zanim wejdzie w życie, a potem zostaną dwa lata do kolejnych wyborów, po których nowa władza – zgodnie z oczekiwaniem wyborców – przywróci porządek, jaki mamy obecnie. I karuzela zacznie kręcić się od początku.

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...