Blogi parentingowe w 2015 r. – jest w nich wszystko, co najgorsze i najlepsze w blogosferze

Jeśli jesteś nudna, nijaka, zawistna, zazdrosna, złośliwa, chamska i posiadasz co najmniej jedno dziecko, to idealnie pasujesz do profilu przeciętnej blogerki parentingowej.

Jako że za parę tygodni zaczynam prace nad kolejną edycją rankingu wpływowych blogerów, nie chciałbym wprowadzać w błąd lub sugerować faworytów. Moje opinie o blogerkach wymienionych w tekście są opiniami z przeszłości (2013 rok), które być może są zgodne z tym, co myślę o nich dziś, a być może już nie są :-)
Aktualizacja na 2015 rok jest na samym dole. 


Wiecie, jaki jest najpopularniejszy blog parentingowy w Polsce? Oczekujac.pl. A wiecie dlaczego? Bo jego autorzy tak twierdzą. A wiecie, dlaczego? Bo tak postanowili, na co ich komentatorzy odpowiedzieli drwiąco, że to moja szkoła.

To odważne stwierdzenie, ale jest w nim trochę prawdy. Od czasu do czasu coś tam szepnę blogerkom parentingowym, które według mnie rokują nadzieje, a z oczekujac.pl znamy się od ubiegłej jesieni, kiedy poznałem ich na swoim szkoleniu. Już wtedy stwierdziłem, że pewnego dnia będą milionerami, bynajmniej nie dlatego, że mają parcie na kasę.

Czy oczekujac.pl jest najpopularniejszym blogiem parentingowym? Pewnie nie. Czy są moim ulubionym? Pewnie nie. Czy są najlepsi w swoim gatunku? Pewnie nie, ale nie ma to najmniejszego znaczenia.
W blogosferze nie ma znaczenia, kim jesteś, ale jaki potrafisz być. Jeśli umiesz zachowywać się jak najlepszy, to nim będziesz, a stąd prosta droga, by słowa przełożyć na czyny. Uczynić z ich faktycznie najpopularniejszych, to przecież żaden problem. Kwestia odpowiedniego PR i dwóch, trzech mocnych kampanii z czołowymi blogerami. Schemat stary jak świat.

To nie jest temat na dziś, zwłaszcza, ze szczegółowo kwestie kreowania wizerunku opisuję w dwóch rozdziałach mojej drugiej książki, która trafi na rynek wczesną jesienią.

Dzisiejszy tekst skierowany jest do blogerek parentingowych, zarabiających lub pragnących zarabiać na blogu.

[sociallocker]

Terror matek

Autorka oczekujac.pl nie tylko podpisuje się jako „najnaj”, ale miała także czelność napisać swoim komentatorom, że przestaje tolerować komentarze zawierające zaproszenia do ich blogów.Moja szkoła? Niekoniecznie. Z tego co wiem wszyscy topowi blogerzy to robią od dawna. Nie tolerujemy spamerów.
W blogosferze parentingowej to jednak jest swoiste novum, bo jak tylko pokazała spamerom środkowy palec, to zaraz zebrała największy hejt w swojej „karierze”. Stał się on inspiracją do napisania tego tekstu, ponieważ w hejtujących ich komentarzach dostrzegłem blogosferę, jaka była kiedyś.

Oto kilka komentarzy:

  • „Usuwam się z listy waszych obserwatorów, bo nie cierpię zadufania i zbytniej pewności siebie”.
  • „Inne blogi są popularniejsze!!!”
  • „Udowodnij, że jesteście najlepsi, pokaż statystyki!”.
  • „Sodówka uderzyła ci do głowy”.
  • „Przestaję czytać. Tyle jest cudownych blogów skromnych rodziców!”.
  • „Teraz tutaj jest więcej komercji niż waszej rodziny”.
  • „Ostatnio mija mi ochota na zaglądanie…”.
  • „Jesteście chamscy i grubiańscy”.
  • „Kiedyś było tu lepiej”.
  • „Masz tak słodkie życie że aż do wyrzygania”.
  • „Blogi XXX i XXX są o wiele ciekawsze! Żegnam!”.

…i kilkadziesiąt innych. Na tę chwilę 99 komentarzy, w większości krytycznych. Wiecie, które komentarze czytałem w ostatnich latach u siebie? Wszystkie! No może poza tym o „skromnych rodzicach”.
Blogosfera jest zawsze taka sama. Nie tylko u nas w kraju. Wszędzie. Tacy sami blogerzy, takie same reakcje, ten sam efekt.
Czy oczekujac.pl popełnili jakiś błąd? Żaden. Każdy ma prawo mówić, że jego produkt jest „najlepszy”, a w ich przypadku „najpopularniejszy” nie musi oznaczać „najpoczytniejszy”. Każdy też ma prawo do kasowania spamerskich komentarzy.
O co więc poszło?

Wyjątkowe, bo takie same

Jak zwykle o to samo – świat dzieli się na postępowych i tych, którzy lubią stać w miejscu. Na tych, którzy ciągną wózek i tych, którzy są na nim ciągnięci. Ci drudzy nigdy nie zrozumieją tych pierwszych. Dla tych drugich „zmiany” są zawsze gorsze od stabilizacji, ale blogosfera parentingowa, jak żadna inna grupa blogów, cierpi na najpoważniejszą chorobę: nijakość.

Obserwuję blogi rodzinne. Nie ma co ukrywać – nie cieszą się mocnymi statystykami, w większości „żyją” z gratisów i barterów i nie mają żadnych perspektyw na lepszą przyszłość, mimo że jest na nie ogromne zapotrzebowanie. Ten brak perspektyw załatwili sobie na własne życzenie. Blog parentingowy to najdoskonalsza forma lifestylu, a możliwości komercjalizowania takiego miejsca są wręcz nieograniczone. To dlaczego reklamodawcy omijają szerokim łukiem tę grupę blogerek?
Przyczyn jest wiele, nie chcę się wyprztykać ze wszystkich, bo szerzej o tym piszę w książce, więc podam tylko kilka:

1. Poprawność polityczna.

Dziecko jest święte. Rodzina jest święta. Propaganda szczęścia i sukcesu jest dobrym sposobem na rozwój bloga, o ile wszyscy jej nie uprawiają. A tak jest na blogach parentingowych.
Oni stoczą niedługo bolesną walkę o prawo do stanowienia o przyszłości swoich dzieci. Obecnie nikt nie twierdzi, że w złym tonie jest wrzucanie zdjęć swoich pociech, jest na to społeczne przyzwolenie, ale to się zmienia. Będzie coraz więcej akcji promujących „bezpieczne dzieciństwo”, a tym samym rodziny będą szkalowane za zamieszczanie zdjęć dzieci. W tej walce będę trzymał stronę blogerek, zresztą zawsze trzymam ich stronę.

2. Terror matek.

Raz pisała do mnie zapłakana blogerka, na którą się rzuciły „matki”, bo pokazała zdjęcie dziecka zbyt lekko ubranego, a działo się to w porze zimowej. Zwyzywali ją, grozili, obrażali. Innym razem pisała do mnie matka, która wcześniej na blogu poinformowała, że dała lanie dziecku, bo coś tam źle zrobiło. Też ją za to zagryźli. Kilka dni ją reanimowałem. Bez sukcesu. Straciła zapał do pisania bloga, bojąc się, że cokolwiek napisze, spotka się z krytyką.

3. Strach.

Wynika z terroru. Blogerki parentingowe boją się krytyki, dlatego nigdy nie zamieszczą zdjęcia, na którym ich dziecko dostaje klapsa. Czy ja bym zamieścił? Owszem. A wszystkie terror-matki wyciąłbym w pień. Dopóki bloger boi się swojej społeczności, jest nikim.
W oczach wielu blogerów moja szkoła opiera się na kontrowersjach, ale ci, którzy znają mnie lepiej, wiedzą, że odradzam wzniecanie pożarów i preferuję inne metody rozwoju bloga.
Niemniej będąc blogerem parentingowym nie bałbym się wrzucić na bloga zdjęcia z papierosem obok dziecka. Nie bałbym się napisać, że moje dziecko mnie wkurza i najchętniej wrzuciłbym je do beczki. Nie bałbym się robić tego wszystkiego, za co politycznie poprawne mateczki mogłyby mnie zagryźć. I nie robiłbym tego tylko po to, by wywołać zamieszanie, lecz by pokazać, że na swoim blogu jestem panem. I posiadam wady jak każdy człowiek.

4. Koncentrują się na rodzinie, a nie stylu życia.

Opisują doświadczenia z wychowywania dziecka, co zainteresować może tylko inne blogerki (zazdrosne) lub inne matki (też zazdrosne). Nie przyciągają nikogo z zewnątrz.

5. Wszystkie są takie same.

Taka sama stylistyka, podobne zdjęcia, wnioski, anegdotki, sytuacje z życia wzięte. Dlaczego nie wyjdą poza schemat? Dlaczego nie publikują zabawnych rozmów z mężami, dziećmi? Świetnie robi to nishka.pl i dziwię się, że tak mało ludzi ją czyta, bo jej rozmówki z dziećmi, często ocierające się o dobry smak, są wspaniałe. Równie genialna jest mim.blox.pl.
Dlaczego blogerki parentingowe nie poruszają tematów relacji rodzinnych, także tych trudnych? Dlaczego nigdy nie nakarmią dziecka hamburgerem? Wódeczki nie poleją? W kocyk nie zwiną? Ok, to może zbyt skrajne przykłady, ale jako szczęśliwy ojciec wszystkich swoich nienarodzonych dzieci, nie wytworzyłem w sobie jeszcze tych instynktów, automatycznie, włączających przycisk „stop” w głowie, kiedy chcę powiedzieć coś niepoprawnego o dzieciach.
Wszystkie blogerki parentingowe żyją z przyciskiem stopu w głowie. Która się wychyli, obrywa. Oczekujac.pl trochę się wychylili. Oberwali. Na szczęście nie przeprosili i nie wycofali się. Tak się poznaje blogerów, którzy będą mocni. Gdyby takich jak oni, było więcej i działaliby od co najmniej dwóch lat, to czołówka wyciągałaby z reklam 100 tysięcy. Miesięcznie. Może trochę mniej, może trochę więcej. Trudno powiedzieć.

6. Bohaterem jest dziecko. Lub produkt.

To droga donikąd. Dziecko to najgorsza inwestycja w bloga, bo w końcu dorośnie i jest całkiem spora szansa na jego veto. To jedna z przyczyn, dla których nawet na zachodzie nie robi się „stałych” inwestycji w blogi parentingowe. Rodziny dorastają, starzeją się, brzydną albo zniechęcają do pisania.
Z kolei blog produktowy nie ma szans na sukces, bo nikt nie przychodzi na bloga czytać o nowym produkcie. Może być elementem tematyki, ale nie jego trzonem.
To mama i tata są najważniejsi. To co myślą, czują i robią, a tymczasem ja na blogach parentingowych ciągle widzę tylko te dzieci i uśmiechniętych rodziców.
Pomniejszą głupotą popełnianą przez blogi parentingowe są głupie nazwy blogów.

Lubię blogerki parentingowe

W nich naprawdę jest to, co najpiękniejsze w blogosferze. Są ostatnim bastionem blogerów piszących z miłości. Do bloga, do dziecka, do siebie, do męża. Owszem, chcą zarabiać, ale tych pieniędzy jest tak mało lub nie ma wcale, że ich codzienność wypełniana jest przez tworzenie z pasją. Są wrażliwe, zazwyczaj bardzo pogodne, często naiwne, ale też odpowiedzialne i konsekwentne. Kiedy jest pokój, kochają się, komplementują, wspierają. Kiedy jest wojna – rażą bezwzględnością. Najbardziej lubią to, co ceni się w rodzinie – bezpieczeństwo, przewidywalność, stabilizację i szczęście. Tego oczekują od siebie i innych blogerów.
To błąd.
Sukces osiągają blogerzy, którzy nikogo się nie boją. Nie straszna im krytyka, bo ją usuną, nie straszne im groźby odejścia czytelników, bo na ich miejsce przyjdą nowi.
Niekształtna blogosfera parentingowa do 2015 r. wykształci co najmniej kilkoro liderów. Już teraz mógłbym wskazać trzy, ale nie będę im ułatwiał zadania. One wiedzą, że czeka je jeszcze dużo pracy (Wojtku, zagoń żonę do roboty nad nowym szablonem!).

W blogosferze zawsze panowała niesprawiedliwa zasada, że wysoka jakość publikacji to zbyt mało, aby się wyróżnić.  Wielu doskonałych autorów jest nieczytanych, bo ludzie na blogi przychodzą po opinie i emocje. Jednego i drugiego na blogach parentingowych brakuje, bo do jasnej cholery – jakie opinie i emocje przekazujesz, publikując milionową fotkę swojego dziecka, gapiącego się w obiektyw?
Poza tym każda blogerka tak robi. W jaki sposób chcesz się wyróżnić? Co nowego masz do zaoferowania swoim czytelnikom?
Nie próbuj odpowiadać na to pytanie, bo dopóki nie będziesz miała 100 tysięcy czytelników, jedyną odpowiedzią będzie: nie masz nic, co byłoby interesujące. Zebrać parę tysięcy fanów to każdy potrafi.
Nie musisz być wulgarna, chamska, arogancka, kontrowersyjna. To sezonowe metody na popularność. Wystarczy, jeśli nie będziesz podążała zgodnie z wytycznymi „społeczności”, jeśli wyzbędziesz się strachu przed sądem czytelników i koleżanek hejterek. To na początek. Później przypomnij sobie, o czym bałaś się napisać. I napisz o tym. Ekhm, tylko może bez żadnych żartów z alkoholem i fajkami. Zarzuć coś lekkiego. Nie zapomnij też regularnie informować czytelników, że jesteś najlepsza.

Bo jesteś najlepsza

Cała blogosfera pełna jest zmarnowanych talentów. Blogerów, którym nikt nie powiedział, że są wyjątkowi. Blogerów, którzy sami nie wierzyli w swoją wyjątkowość. Na blogach parentingowych jest od groma wspaniałych rodzin. Ileż to razy łapałem się na myśli „byliby wielcy, gdyby nie…”.
Szkoda, że blogi, na których jest najwięcej miłości, są w Polsce tak mało popularne. Zasługują na dużo więcej, ale nie zdobędą tego wojnami między sobą oraz wiarą, że popularność zdobywa się linkami w komentarzach, skromnością i robieniem wszystkim dobrze.
Nie, większość na szczyt nigdy nie wejdzie, dlatego większość nie powinna być wzorem. Nie pisze się dla innych blogerów, bo obcy bloger jest jak obca osoba, która wie lepiej od ciebie, jak masz wychowywać dzieci. Nie można oglądać się na to, co twierdzi tłum i czego oczekują czytelnicy, bo oni zawsze oczekują tego samego, co już dostali i tych samych emocji, którymi już ich nakarmiłaś. Poza tym nie piszesz dla swoich czytelników, ale dla tych, którzy dopiero nimi się staną.
To jedyna pewna metoda na przetrwanie i rozwój, czego życzę wszystkim kilku blogerkom parentingowym, które mnie za ten tekst nie spalą na stosie. Ja wam naprawdę dobrze życzę, tylko kiepski jestem w owijaniu w bawełnę:)

Listopad 2015

W rzeczy samej „niekształtna blogosfera parentingowa” wykształciła kilkoro liderów, ale nie ma wśród nich kogoś, kto wyznaczałby nowe trendy. Podpatrują się, kopiują co nowsze rozwiązania, ale to są wszystko drobiazgi, które w żaden sposób nie wpływają na rozwój reszty blogosfery. Same dla siebie nie są wzorami, choć niektóre do tego aspirują. Dwa lata temu „lubiłem” blogerki parentingowe, dziś lubię je jeszcze bardziej, bo jakoś tak się dziwnie złożyło, że to wśród nich mam najwięcej znajomych, których towarzystwo mi odpowiada. Drodzy mężowie, to nie to co myślicie!
W dalszym ciągu wierzę, że czas blogerów parentingowych nadejdzie. Póki co pod względem popularności, wpływu oraz zarobków wciąż nie mogą się niczym szczególnym poszczycić, a pokusiłbym się o tezę, że pod wszystkimi tymi względami blogi parentingowe zostały wyprzedzone przez kulinarne. Myślę, że taki stan potrwa jeszcze dwa lata, a całkowicie jestem przekonany, że najlepszymi blogerkami parentingowymi będą te, wśród których dziecko jest dodatkiem do bloga, nie zaś głównym bohaterem. Pisałem o tym w pkt. 6 i pod tym względem już cholernie dużo się zmieniło. Na niedawnym Blog Forum Gdańsk miałem przyjemność rozmawiać z kilkoma blogerkami-mamami, na co dzień utrzymuję z kilkoma kontakt i daje się wyczuć zmianę w ich postrzeganiu rozwoju marki. Nawet te, które stawiają dziecko/dzieci w centrum uwagi, zastanawiają się, w jaki sposób odsuwać pociechę bez straty jakości bloga.
Z pewnością obecne początkujące blogerki są już bardzo świadome swojej wartości, nawet jeśli jeszcze są bezwartościowe. Parcie na barter jest ogromne, w zasadzie nie budzą już zdziwienia blogi, które nie mają nawet tysiąca fanów, a są obładowane reklamami różnych produktów. To wcale nie jest takie złe. Jasne, że psucie rynku wszystkim szkodzi, tyle że zawsze tak było. Wielu topowych blogerów zaczynało od barterów, a im więcej ktoś dostaje prezentów, tym szybciej nabiera przekonania, że może jednak lepiej zarabiać kasę. Zagraniczna blogosfera wcale nie jest inna. Tam jest taki sam układ – 90 proc. to długi ogon, 10 proc. to konie pociągowe. Jeśli chcesz należeć do tych 10 procent, to siądź któregoś wieczoru nad swoim blogiem i zastanów się, co jeszcze mogłabyś zrobić lepiej. Poświęć kilka godzin, aby przyjrzeć się rozwiązaniom stosowanych wśród popularniejszych blogerów, zwłaszcza zagranicznych. Prowadzenie bloga to nie jest sztuka pisania, bo akurat pisanie to w tym wszystkim jest najprostsza robota. Nawet zdobycie czytelników to nic trudnego, bo dziś można to zrobić rzucając kilka reklam na Fb. Coraz trudniej jednak sprawić, aby oni chcieli do nas wracać. Jestem w tym biznesie od prawie samego początku i ciągle mam przeczucie, że jeszcze więcej nie wiem niż wiem. Ale o tym to sobie innym razem pogadamy. Love parentingi!

 

white 450x450


.
Tekst powstał w 2013 roku w ramach przygotowań do wydania książki „Bloger i Social Media„, w której przeczytasz prawie wszystko, czego potrzebujesz, aby być zajebistym blogerem. .

.[/sociallocker]

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...