Cierpienia kawałka plastiku, czyli jak powstaje soczewka?
Wszyscy wiemy, jak wyglądają okulary, ale mam przeczucie graniczące z pewnością, że nie mieliście pojęcia, co się dzieje z tym kawałkiem szkiełka zanim trafi do naszych rąk. Oto dramatyczna historia, pełna okrucieństw, cierpień i mało wzruszającego happy endu.
Jak już wiecie z poprzedniego tekstu (Dlaczego warto wybrać się do optometrysty), współpracuję z firmą Hoya, która specjalizuje się (od jakichś 75 lat) w produkcji soczewek okularowych. Zaproponowałem im, że chętnie dowiem się, jak wygląda produkcja soczewki, choć miałem obawy, że to będzie wyjątkowo nudny materiał.
„Pewnie strzelę trzy fotki. Kawałka plastiku, cięcia kawałka plastiku, wysyłania kawałka plastiku” – myślałem sobie.
– Pokażemy ci, jak to się robi, ale przygotuj się na długą drogę – usłyszałem w firmie.
Moje okulary
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Pierwsze okulary kupiłem zaraz po wizycie u okulisty. Zwiedziłem trzy salony optyczne, w tym te największe i najbardziej reklamowane. Obsługa w tych miejscach to było kompletne rozczarowanie, bo pracownicy mieli zerowe umiejętności przekonywania do konkretnych modeli i miałem wrażenie, że im trochę przeszkadzam.
Niestety w jednym ze sklepów i tak dokonałem zakupu. Odczekałem tydzień, odebrałem okulary i zaraz po wyjściu z salonu zaliczyłem glebę. Miałem wrażenie, że wszystko wokół mnie jest nierówne, a każde wejście na krawężnik lub schody groziło mi kolejną glebą.
Nie mogłem się przyzwyczaić, źle mi się w nich patrzyło i szybko je rzuciłem w kąt, przeklinając zmarnowane kilka stów.
Hoya
fot. kolega Andrzej.
Gdy nawiązałem kontakt z Hoya i wysłali mnie do optometrysty, okazało się, że miałem wcześniej niewłaściwie dobrane okulary, bo moja wada wzroku jest minimalna i na upartego to nawet nie muszę okularów nosić. Ale powinienem, bo dużo czasu spędzam przed komputerem.
Tym razem znowu nie poświęciłem zbyt wiele czasu na dobór oprawek, ponieważ pani z salonu optycznego od razu podała mi konkretny model i powiedziała, że lepszego dla siebie szukać nie muszę. Miała rację. Jedno przymierzenie i już wiedziałem, że to będą moje okulary i będę w nich chodził nawet wtedy, kiedy nie muszę.
Wybór padł na model Lindberga. To bardzo lekkie oprawki, w ogóle nie czuć ich ciężaru i często łapię się na tym, że zapominam ich zdjąć. Dwa dni temu zaliczyłem wtopę, bo wszedłem z nimi do basenu.
W poprzednim tekście pisałem, że soczewki są ważniejsze od oprawek, bo oprawki to kwestia gustu, ale jednak są bardzo ważne. To właściwie dobrane oprawki są w stanie przekonać cię do okularów.
BlueControl
W kwestii soczewek posłuchałem optometrysty i zdecydowałem się na powłokę BlueControl w połączeniu z Hi-Vision LongLife – najbardziej wytrzymałą (obecnie) na świecie powłoką antyrefleksyjną. BlueControl został zaprojektowany tak, aby chronić oczy przed światłem niebieskim – tym, które emitowane jest przez monitory i sprzęt używany przez nas na co dzień. Nie wiem, ile jest marketingu w tych dziwnych nazwach i technologiach, a ile faktów, ale wiem, że o wiele wygodniej korzysta mi się z laptopa (i konsoli) kiedy mam na sobie okulary. Nie wiem, na ile to efekt wmawiania sobie czegoś, ale odkąd je używam – nie mam zaczerwienionych oczu, nie szczypią mnie i zapomniałem o stosowaniu sztucznych łez (wiem, to błąd). Łapię się nawet na tym, że jak siadam bez okularów do komputera, to odczuwam dyskomfort. Źle mi się czyta, mimo że wszystko widzę wyraźnie.
BlueControl zwiększa też kontrast widzenia i redukuje refleksy, ale to już takie tam drobiazgi. W każdym razie – jeśli będziecie szukali dla siebie okularów do komputera, koniecznie zapytajcie optyka o te soczewki. Nie ściemniałbym wam, gdybym nie wierzył w ich skuteczność, a wizyta w ich fabryce tylko upewniła mnie, że to profesjonaliści w każdym calu.
Przede wszystkim soczewka nie jest ze szkła. To kawałek zaawansowanego technologicznie plastiku. Niektóre z nich można deptać, można nimi rzucać i nie ma szans żeby je zniszczyć
Na samym początku kawałek plastiku jest kontrolowany, czy w ogóle nadaje się do dalszej obróbki. To szybki i całkowicie bezbolesny proces.
Następnie jest czyszczony, ale to dopiero początek zabiegów higienicznych, bo za chwilę i tak trzeba będzie go pobrudzić.
Kawałek plastiku jest zabezpieczany taśmą, aby nie uległ zniszczeniu i z jednej strony jest oblewany stopem metalu. To sprawia, że soczewka w trakcie dalszej obróbki będzie nieruchoma.
Tak to wygląda po zamocowaniu uchwytów. Od tej chwili pani soczewka(dawniej: kawałek plastiku) będzie podróżowała z tym metalem przez kilka dziwnych urządzeń.
Na początek trzeba ją odchudzić, bo wciąż jest zbyt gruba, aby można było z nią cokolwiek zrobić. W tym celu wkłada się ją do frezarki.
Pani frezarka.
Bardzo chciałem zrobić dobre zdjęcie, ale się nie udało. We frezarce soczewka wykonuje 4 tysiące obrotów na minutę. Na dodatek bierze prysznic, jest obracana na wszystkie strony i cięta diamentowym nożem. To początek najbardziej traumatycznych przeżyć na początku jej pełnego przygód żywota.
Następnie odchudzona już soczewka, z precyzyjnie wyszlifowaną konstrukcją, wędruje do polerowania. Again – prysznic, obracanie i wszystkie te wspaniałe techniki tortur, które mają z niej zrobić idealną soczewkę.
Po polerowaniu soczewka trafia do grawerowania. Nanosi się na nią ledwo widoczne informacje, o tym, z jaką konkretnie soczewką mamy do czynienia. Być może nawet dojrzycie na tym zdjęciu literki na szkle (znaczy się plastiku). Po odklejeniu taśmy ochronnej, mamy już całkiem ładną soczewkę. Ale ciągle brudną.
I kiedy jest już gładziutka, przechodzi na stanowisko, na którym jest odłączana od tego metalu, który dotychczas ją przytrzymywał.
A zatem czas na wizytę w zmywarce. To nie ostatnia kąpiel soczewki. Najgorsze dopiero przed nią.
Najpierw przejdzie kilka prostych testów, a za chwilę pójdziemy z nią do kuchni…
W kuchni można zrobić to, czego wielu okularników – z sobie znanych powodów – nie robi. Zabarwić soczewkę na ulubiony kolor. Można też zrobić tutaj soczewki przeciwsłoneczne. To kwestia tego, do jakiego garnka je włożymy. Po gotowaniu kolejna kontrola. Nie pisałem wam wcześniej, bo to straszliwie nudne, ale ten plastik przeszedł już ze 4 kontrole. Nie wiem po co, ale oni tutaj są bardzo wyczuleni na punkcie dokładności i co chwila przechodziłem obok biurek, przy których pracownicy coś tam sprawdzali w soczewkach.
Te biedactwa zostały ugotowane w czarnej zupie.
Po gotowaniu zaczyna się jeszcze bardziej przerąbany etap tworzenia soczewki, bo jest znowu czyszczona w różnych roztworach oraz za pomocą ultradźwięków. Za chwilę zostanie pokryta lakierem utwardzającym, ale na tę przyjemność musi sobie zasłużyć.
Po zabiegu utwardzania soczewka jest ponownie sprawdzana na obecność pyłków i zarysowań. Tutaj na przykładzie okularów jednego z pracowników. Wszelkie niedoskonałości na plastiku widać po cieniu, jaki rzuca.
Następnie w specjalnym piecu tunelowym, w temp 118 stopni, wolniutko przesuwa się i niestety nie jest to koniec jej cierpień. Tutaj wcześniej nałożony lakier utwardzający nabiera swojej „mocy”.
Po utwardzeniu soczewka trafia do działu Powłok Cienkowarstwowych, gdzie panuje cały czas nadciśnienie, wszystko jest sterylne i nawet najmniejszy pyłek nie ma prawa zbłądzić. Teraz czas na odpoczynek. Po pracowitym dniu kładzie się soczewkę na czaszy, wkłada do próżni i serwuje jej strzała z działa jonowego (serio). Na soczewkę napylane jest kilka do kilkunastu warstw o łącznej grubości ułamka ludzkiego włosa. Całość tworzy powłokę antyrefleksyjną.
Koniec wakacji. Jeden z ostatnich etapów to testy wytrzymałościowe. Szoruje się tutaj różnymi kamieniami (i nie tylko) soczewki testowe, które są dokładane do każdej partii. Dla tych soczewek jest to koniec marzeń o pięknym życiu. Muszą one udowodnić, że ich siostry spełniają wyśrubowane normy wytrzymałościowe.
W międzyczasie odbywa się skanowanie oprawy okularowej, żeby było wiadomo jaki kształt nadać soczewkom. Takie urządzenie ma wielu optyków w swoich salonach optycznych.
Moment, na który czeka każda soczewka. Wejście do maszyny, która nada jej kształt „okularowy”.
Voila!
…kolejne testy…
Ok, tamte testy były ostatnie. Po wielu godzinach znęcania się nad biedną soczewką, serwowania jej w ciągu jednego dnia SPA, sauny, solarium i masażów, nowa śliczna soczewka jest gotowa do wysyłki. Nazajutrz trafia do klienta, który odbiera okulary i nie ma zielonego pojęcia, jak wiele męczarni musiał przejść ten kawałek plastiku.