Jak się lata Dreamlinerem
Najsłynniejszy i niesławny samolot Polskich Linii Lotniczych nie ma dobrej prasy i poczułem się w obowiązku to zmienić, bo ja jestem nim zachwycony, ale temat ten naszedł mi dziś przy okazji szybkiej wizyty na Okęciu. Czy tam Szopenie. Albo Chopinie. Sam już nie wiem, jakie określenie jest najwłaściwsze.
Nigdzie nie lecę. Znajomy leciał i zbudził mnie w samo południe, abym szybko przybył na lotnisko, bo musi mi przekazać coś, czego nie może przenieść przez kontrolę. Czekając na niego przy informacji, byłem świadkiem rozczarowania dwojga ludzi, którzy stali dobry kwadrans, aby zapytać miłą panią…
– Czy to prawda, że możemy rozmawiać przez telefon podczas startu samolotu?
„Niestety nie” – prawdopodobnie odpowiedziano im. Nie słyszałem. Usłyszałem za to kolejne pytanie.
– Ale jest pani pewna? A możemy mieć chociaż włączony?
Znowu nie usłyszałem odpowiedzi.
– Naprawdę… wiecie jak utrudnić ludziom życie. Do widzenia. Chodź, Anetka, zaraz gejta nam otwarną.
Dzwoniący telefon w samolocie jak bułka z salami – obowiązkowy zestaw podróżnego.
Jakieś dwa tygodnie temu kraj obiegła informacja, że będzie można na pokładach samolotów używać urządzeń elektronicznych. Nawet podczas startów. Tyle że w trybie samolotowym muszą zostać. Kraj nie posiadał się z radości. Setki pisanych z ulgą komentarzy, pochwały, westchnienia. No po prostu news miesiąca.
Czy naprawdę dla kogokolwiek z was była problemem niemożność korzystania z elektroniki przez 10-15 minut wznoszenia się samolotu? Idąc dalej – czy naprawdę to taka wielka ulga, że będziemy mogli to robić? Idąc dalej – czy przeciętny Polak pamięta, do czego służą takie przedmioty jak gazety i książki? I kończąc – czy to taki wielki dramat przez kilkanaście minut poczytać coś analogowego?
Rozumiałbym radość z ogłoszenia, że w samolotach będzie WIFI (jak to jest w m.in. USA), ale jakoś nie pojmuję radości z braku przymusu wyłączania telefonów na początku lotu. Żeby jeszcze ktokolwiek z nas to robił. Przecież tryb samolotowy włączamy od dawna.
Polaków problemy na lotniskach.
Rozbawiła mnie ta para, bo mnie zwyczajnie nie chciałoby się stać w kolejce do informacji. Zapytałbym stewardesę. No ale Polak wykorzysta każdą okazję, by stanąć w kolejce. Pisałem zresztą o tym w kontekście lotnisk dobre rok temu. Cytować nie mogę, bo to na drugim blogu i padały niecenzuralne słowa, których tutaj nie używam, ale w wielkim skrócie lekko naśmiewałem się z tych, co to nie potrafią zachować odległości przy staniu do odprawy i wchodzą nam w cztery litery. I tym, którzy wejście do samolotu traktują jak wizytę w barze. Wchodzą trzeźwi, wychodzą narąbani. I tym, którzy całymi rodzinami wolą koczować pod ścianą, zamiast wydać parę złotych na herbatę i usiąść w jednym z lokali lotniskowych. Albo tym, którzy wiecznie narzekają na jedzenie w samolocie, choć nawet dziecko wie, że w samolotach jedzenie zwykle jest co najwyżej zjadalne. Co ciekawe – nie wiedziałem, że kanapki w LOT przygotowuje ta sama firma, która robi(ła?) je dla Coffee Heaven. Dowiedziałem się tego z książkiSebastiana Mikosza „Leci z nami pilot”, w której opowiadał o różnych ciekawostkach związanych z lotnictwem. Przyjemna lektura. Zresztą warto też przeczytać Air Babylon. Jedna z najlepszych książek do podróży.
Dreamliner – test
No, miały być dwa zdania, potem miały być cztery, na koniec pomyślałem, że jeszcze powiem kilka słów o Dreamlinerze, stając się jednym z tych nielicznych, którzy mieli szczęście wykupić na ten samolot bilet w dwie strony i dolecieć. Tylko w jedną. Ale dobre i to.
Tak, jak wracałem z Nowego Jorku, to Dreamliner był chory. W zamian podstawiono nam jakiś latający autokar portugalskich linii, o których nie słyszeli pewnie nawet Portugalczycy. Szczęściem w tym nieszczęściu był przemiły pan polskiego pochodzenia, pracujący na JFK, który po krótkiej rozmowie wrzucił mnie do klasy biznes. Obiecałem, że o nim wspomnę na blogu, ale nazwiska zapomniałem.
Przy okazji przekonałem się, jak na słynnym lotnisku wygląda loża. Przyznać trzeba – elegancko, ale szału nie ma:
Gorsze wrażenia zachowałem po podróży klasą biznes w „zwykłym” samolocie. Te miejsca są zazwyczaj dwukrotnie droższe od „ekonomicznych”. Czy dwukrotnie wygodniejsze? W żadnym wypadku. Nieco większe fotele, mocno odchylane, toteż śpiący pasażer przed tobą skutecznie uniemożliwia ci oglądanie filmu na laptopie. Zresztą o tym i o innych wkurzających sytuacjach pisałem kiedyś w 10 irytujących zachowań podróżnych.
Jedzenie… no jedzenie wybitne w porównaniu z tym, co jada się zwykle nad chmurami i beznadziejne w porównaniu z tym, co życzylibyśmy sobie jeść. Ale wyglądało nawet ładnie.
Jedna z największych zagadek współczesnego lotnictwa i zarazem krótka porada dla wszystkich terrorystów, czytających ten tekst. Nie wnoście noży na pokład. Dostaniecie je na miejscu. Po dwa na głowę. Tylko w „biznes klasa”, co – niestety – mocno zawyży wam koszt zamachu.
A jak to wygląda w Dreamlinerze?
I teraz można porównać to, co widzicie wyżej oraz to, co znacie z własnych doświadczeń z Dreamlinerem. Uprzedzam, że to nie jest klasa ekonomiczna, ale premium-ekonomiczna. Czyli droższa od zwykłej, ale cały pic tej klasy polegał na tym, że dopłacało się do niej grosze. Mało kto to robił, bo mało kto o tym wiedział.
Nie miałem jeszcze okazji latać azjatyckimi liniami, które podobno serwują najlepsze jedzenie. Mam nadzieję nadrobić to w przyszłym roku, bo ciągnie mnie na południe i wschód (na krótkiej liście must see mam Zjednoczone Emiraty Arabskie, Singapur, Malezja). To, co jadłem w trakcie lotu do NYC jest na pierwszym miejscu wszystkich posiłków, jakie miałem przyjemność jeść w podróży. Nie jest to może poziom gwiazdkowych restauracji, co po trochu widać po tym upchniętym makaronie, ale byłbym czepialskim niewdzięcznikiem, gdybym złe słowo powiedział. Było pysznie.
Dreamlinery zasłużenie cieszą się złą prasą, bo w porównaniu z innymi samolotami psują się zbyt często. Jak już Boeing upora się z problemami technicznymi, zaczną być kojarzone z tym, z czym powinny – niesamowitym komfortem podróży. Nie znam wszystkich modeli, którymi latałem dotychczas po świecie, ale to nic, bo żaden nie dorównuje wygodzie podróżowania Dreamlinerem. W klasie ekonomicznej te różnice nie są aż tak bardzo widoczne, ale jednak są i zawsze na korzyść tego modelu. Na pewno – będąc osobą prywatną – nie ma sensu dopłacać do klasy biznes, chyba że lot ma trwać kilkanaście godzin, ale warto rozważyć pośrednią klasę, której cena jest bardziej adekwatna do komfortu podróży.