Jak wygląda dobry stek i najlepsza zupa rybna? Z wizytą u znajomych w kołobrzeskim Grill House
Będąc w tym roku w Kołobrzegu chciałem obejść kilka najpopularniejszych restauracji i opisać je na blogu. Już po dwóch dniach zrezygnowałem z tego pomysłu, bo musiałbym większości wystawić najniższe noty. Od wielu lat jadam tam w tych samych miejscach, a jednym z moich ulubionych jest restauracja prowadzone przez znajomego z czasów zabawy w chowanego i berka.
To jest wpis koleżeński i całkowicie niesponsorowany, bo zawsze płacę tu za jedzenie. Już od dawna szukałem okazji, by poznać przepis na ich zupę rybną. Następny koleżeński wpis planuję za dwa lata, o czym informuję innych moich kolegów i koleżanek.
Grill House prowadzony jest przez braci – Łukasza i Dawida. Przez pierwsze lata restauracją zajmowali się ich rodzice. Teraz oni grają pierwsze skrzypce. Bywam u nich od wielu, wielu lat i zwykle zamawiam ten sam zestaw: zupa rybna i stek siekany. Bez surówek, bez deseru. Nie chciałbym przesadzać, ale grillhousowy stek siekany jest w pierwszej trójce najlepszych, jakie jadłem. No może w pierwszej piątce.
Ledwo co to pamiętam, ale nieco ponad 10 lat temu mieli zaledwie kilka stołów i zawsze pusto. Teoretycznie nie jada się w miejscach, do których miejscowi nie chodzą, ale w ich przypadku ta reguła nigdy się nie sprawdzała. Po prostu na kieszeń kołobrzeżan mieli za wysokie ceny.
Kiedy obaj byliśmy dziećmi, na obiady chodziło się do „Barki” – chyba jedynej dużej i „dobrej” restauracji w mieście. Jak nie tam, to na rybę nad morze. W całym mieście były dwie budki z zapiekankami, jedna z pizzą, a jak pojawiła się pierwsza pizzeria z „prawdziwą” włoską pizzą to przez kilka lat nikt nie odważył się otworzyć konkurencyjnej.
Dziś to wygląda inaczej. Jest od groma barów, knajp i restauracji, ale jeśli zapytasz kogoś, kto potrafi odróżnić jedzenie słabe od bardzo dobrego, to powie ci, że dobrze zjeść można w dwóch no maksymalnie trzech miejscach. I zawsze wymieni Grill House.
Dzień przed wizytą u Łukasza i Dawida poszedłem z kumplem trochę pograć. Niech będzie, że nie wymienię, jaki to sport, w każdym razie miejsce prowadzone jest przez bardzo sympatycznego faceta. W całym ośrodku byliśmy sami. To był piątek, godzina 20:00. Nie mogłem uwierzyć, że nikt z Kołobrzegu tam nie przychodzi. Zapytałem tego pana, dlaczego u niego jest pusto.
– No wie pan… ludzie nie przychodzą.
– A gdzie się pan reklamuje?
– A tu mam ulotkę.
Pokazuje mi. Nieczytelną, pełną dziwnych fontów i zdjęć zrobionych cyfrówką.
– To wszystko? A gdzie się pan reklamuje na mieście??
– A mam taką reklamę na budynku.
– Jedną?
– No jedną.
– Jestem tu od trzech dni i nie widziałem jej.
– Konkurencja duża. Wszędzie ich reklamy.
– Dlaczego ich nie ściągniesz?
– Co?
– Słyszał pan takie powiedzenie, że reklama jest dźwignią handlu? Jak ludzie mają tu przychodzić, skoro nie wiedzą, że powinni?
– Kto ma wiedzieć, ten wie, że tu można przyjść. Kołobrzeg to małe miasto.
– Kto lubi colę, ten wie, gdzie ją kupić, a jednak wszędzie widzimy ich reklamy. Nawet tutaj.
– Nie stać mnie na dużo reklam.
– To proszę puścić dzieciaków z ulotkami po kilkunastu wieżowcach od dziesiątego piętra w dół. Tu jest pusto! Ile tu osób przychodzi? Pięć dziennie? Drugie pięć i ma pan podwojone dochody. A powinno być pięćdziesiąt.
– W Kołobrzegu się nie da.
– Da się wszędzie, tylko trzeba mieć pomysł nie tylko na to, co otworzyć, ale także – jak to rozwijać.
– No wiem, wiem. Powinienem się reklamować. Wiem.
Wie. Będący tam ze mną znajomy słusznie zauważył, że moja rozmowa będzie bezowocna, bo ten człowiek nie kiwnie nawet palcem, aby zainwestować w reklamę. Wrócimy do niego za rok i znowu zobaczymy puste miejsce. Albo pozostałości po nim.
Nie bez powodu przytaczam tę historyjkę, bo ona pokazuje typowe podejście wielu przedsiębiorców z Kołobrzegu (pewnie nie tylko). Wychodzą z założenia, że „się nie da”. W całym mieście nie ma ani jednej sandwiczarni. Dobrej sandwiczarni. Nie ma miejsca, w którym można zjeść dobre śniadanie.
– Nie da się. Ludzi nie stać – odpowiedziało mi troje znajomych, który zasugerowałem, by pomyśleli wokół tego biznesu. Widzę przecież, jak interes śniadaniowy rozwinął się na świecie, a od jakiegoś czasu moda na wszelkie bagieterie panuje i Warszawie. W dwumilionowym mieście może powstać setka takich miejsc, a w 200-tysięcznym latem i 50-tysięcznym zimą Kołobrzegu ani jedno?
Łukaszowi też mówiono, że się nie da. Bo za drogo, bo ludzie nie potrzebują ładnie podanego jedzenia, są przyzwyczajeni do ryby na tekturze. Nie potrzebują wymyślnych potraw. Schabowy i tak najlepszy. Bo jego lokal jest za daleko (mieści się przy wyjeździe z miasta). Bo ma ogromną konkurencję w centrum miasta.
A ten wzruszał ramionami, robił swoje, inwestował w reklamę, inwestował w lokal – rozbudowywał go, zatrudniał kolejnych pracowników, ulepszał menu i dziś na samym Facebooku ma 2 tysiące fanów. To pewnie tyle, ile łącznie mają wszystkie kołobrzeskie restauracje. Dawniej bywało u niego pusto, teraz ciężko o wolny stolik.
– Ale i tak ciągle słyszę, że się nie da – mówi.
No dobra, to chodźmy do kuchni. Czego mi trzeba, abym mógł zrobić ich zupę rybną?
- 300g łososia
- 2 marchewki
- 2 cebule
- 1 mały por (białe części)
- 1/2 selera
- 200gr pieczarek
- wywar warzywny (taki rosołowy)
- majeranek
- sol, pieprz
- czerwona papryka
– Marchewki, cebule, pieczarki, pora i seler obierz, umyj i pokrój.Wszystkie warzywa przesmaż na maśle w woku, albo na patelni, dodaj do garnka z gotującym się wywarem. Rybę pokrój w dużą kostkę, oprósz mąką, papryką czerwona, solą i pieprzem. Usmaż ją, odsącz z oleju i dodaj do warzyw i wywaru. Wsyp szczyptę soli, pieprzu i majeranku, gotuj na małym ogniu około 5 min. Dopraw do smaku.
Trochę zdziwiło mnie, że składnikiem zupy rybnej jest i nich łosoś. Niezbyt to oszczędne podejście, ale Łukasz twierdzi, że musi być, bo daje odpowiedni smak.
Krzysiu (też mój znajomy z lat szczenięcych), kucharz w Grill House poproszony, aby tak smażył, bym miał z tego fajnego zdjęcie.
To, co tam najważniejsze – prawdziwy grill. Nie ma lipy, takie jedzenie nie może być niedobre.
Tak prezentuje się gotowa zupa. Ma to, co w każdej zupie jest najważniejsze – dużo składników. Jest ostra, trochę oleista. Dla mnie jej najważniejszym składnikiem, „robiącym smak”, jest – poza rybą – por. Że też ja go w ogóle w kuchni nie używam…
Usiedliśmy sobie na zewnątrz, aby posilić przed ciężkim dniem na mini-golfie.
Oto stek zrobiony na prawdziwym grillu. Legendarne są u nich także ziemniaki. Mają na nie jakąś metodę, aby z wierzchu były chrupkie, wewnątrz miękkie, a przy tym nie zalatywały tłuszczem, jak większość ziemniaków w warszawskich restauracjach, które widzieliście w tekście 10 największych grzechów polskich restauracji.
Grill House nie popełnia ani jednego z tych grzechów, choć gwoli sprawiedliwości dodam, że kiedyś (2 lata temu) podpadła mi ich kelnerka. Pracowała tylko latem, bo nigdy więcej jej nie widziałem.
Byłem z rodziną, zamówiliśmy obiad, rachunek wyszedł na jakieś 80 zł. Podajemy jej banknot 100 zł, a ona pyta:
– Chce pan resztę?
Nie ma to jak dyskretnie poprosić o napiwek.