Kwestia uchodźców – między sumieniem a rozsądkiem

Zrobił się niezły gnój, któremu biernie przyglądałem się przez ostatnie dni, nie mogąc wyjść z podziwu, jak wykształcone mamy społeczeństwo. Okazało się, że wszyscy doskonale orientują się w tematyce uchodźców i dziś już wiem, że ci, którzy są za ich przyjmowaniem, to dobre dusze, a tych, którzy są przeciwko należy oskarżać o nietolerancję, rasizm, brak empatii.

Trochę to zaskakujące, bo Polska nie jest Ziemią Obiecaną uchodźców. Oni raczej mają nas w dupie i celują w nieco bardziej rozwinięte kraje, a rzecz rozchodzi się o przyjęcie stosunkowo niewielkiej ilości uciekinierów z krajów objętych wojnami. Zatem dyskusja toczy się wokół problemu, który nas nie dotyczy, bo trzeba być wyjątkowym baranem, aby obawiać się kilku lub nawet kilkudziesięciu tysięcy imigrantów.
Równie zabawne są argumenty zwolenników i przeciwników, które z grubsza opierają się na tym samym źródle, tyle że każda ze stron inaczej je argumentuje.

Nasz kochany relatywizm

Jaka jest różnica między martwym dzieckiem leżącym na plaży, a rozhisteryzowanym uchodźcą, atakującym służby porządkowe, autobusy, koczującym na dworcu? Oba widoki mają sugerować ci, co masz myśleć. Dwa różne spojrzenia na tą samą tragedię. Można z tego wyciągnąć dwa różne wnioski. I za każdym razem się pomylić.
Pomijam już fakt obrzydliwego relatywizowania śmierci. Dziewczynka w „Fakcie” była hejtowana przez te same media, które teraz z równie pozorowanym smutkiem pokazują ciała wyrzucone na brzeg. Trudno od prostych odbiorców wymagać zrozumienia, że jedno i drugie miało ten sam cel: zarobić na czytelnikach. Ale chyba właśnie w tym jest sedno sprawy. W naszym relatywizmie moralnym.

Czytałem porównania uchodźców do polskich imigrantów i gdziekolwiek się na nie natknąłem, tam zawsze czytałem, że „to nie to samo”, bo „nasi” nie jechali na „social” tylko do pracy. Och, doprawdy? Widocznie mamy różnych znajomych, bo moi znajomi zawsze chwalą sobie, jaką to mają opiekę w Anglii, jakie tam będą emerytury i w ogóle jak tam państwo się doskonale nimi opiekuje. No ale powiedzmy, że faktycznie nasi nie jechali by nic nie robić, tylko by uczciwie pracować, bo na pewno tacy też byli, choć wystarczy raz przelecieć się tanią linią do Londynu, aby nabrać przekonania, że chyba zbyt wielu intelektualistów, to my nie straciliśmy. Wiem, generalizuję. Wiem, że jako kraj straciliśmy od cholery porządnych ludzi, ale to temat na inną dyskusję.

Jeśli jednak tłumaczymy, że z naszego(!) punktu widzenia, emigracja Polaków jest ok, to zastanawiam się, w którym miejscu gubimy konsekwencję, bo idę o zakład, że gdyby zapytać o punkt widzenia syryjskich uchodźców – oni odpowiedzieliby, że też emigrują do pracy. Zatem czyj punkt widzenia powinniśmy przyjąć? Bo jeśli to my, jako Polacy wiemy lepiej, po co Arabowie do nas ciągną, to siłą konsekwencji – Anglicy też mają prawo mieć zdanie o Polakach. I niestety je dosyć często wyrażają, także słowami swoich polityków z premierem na czele. I raczej nie są to pochwały. Retoryka jest całkiem podobna do tej, którą Polacy używają patrząc na Syryjczyków.
Zatem ustalmy sobie jedno: nie ma różnicy między polskimi emigrantami a emigracją z Afryki, a jeśli nawet jest, to działa na naszą niekorzyść, bo my nie emigrujemy z kraju ogarniętego wojną, nie uciekamy spod noża fanatyków. Naprawdę mamy dużo mniej powodów, by uciekać.

Quid pro quo

Obrzydliwe są także dyskusje, powołujące się na historię „przysług”. Jedni twierdzą, że nam wielokrotnie pomagano. To prawda. Inni twierdzą, że nic nikomu winni nie jesteśmy. To również prawda.
Tyle że trzeba być wyjątkowo interesownym i krótkowzrocznym baranem, aby kwestię ewentualnej pomocy komuś rozpatrywać w kategoriach odwzajemniania się. Nie ma absolutnie żadnego znaczenia, czy mamy wobec kogoś dług, bo nawet jeśli nie mamy, to pierwsi wyciągnijmy rękę. Przestańmy myśleć „coś za coś”. Czasami trzeba być po tej stronie, która daje „coś” za „nic”. I już.
Chyba że boimy się innych kultur?

Widmo Allaha krąży nad Europą

Tu znowu obie strony mają rację, bo nieliczne grupy emigrantów mają znikomy wpływ na kulturę goszczącego ich narodu, ale wiele wskazuje na to, że problem dopiero się zaczął i będzie eskalować. W końcu mniejszości zaczną się u nas panoszyć, do czego my nieszczególnie jesteśmy przyzwyczajeni, bo nigdy nie posiadaliśmy kolonii. Brytyjczycy czy Francuzi mieli całe wieki, aby nauczyć się żyć z innymi kulturami i jakoś na tym nie stracili. Niestety przy takich dyskusjach zawsze wypływają akty terroru, bo przeciętny obywatel to taka durna maszyna chłonąca wszystko to, co zobaczy w telewizorze i takiemu obywatelowi jedna ścięta głowa robi kisiel z mózgu.

Jeśli chcemy wyciągać wnioski na podstawie pojedynczych aktów terroru, tak bardzo chętnie nagłaśnianych przez media, to wyłania nam się obraz islamistów idących z maczetami na Warszawę. A jeśli zrozumiemy, że widzimy tylko urywki rzeczywistości, perfidnie rozdmuchane tragedie, których zasięg od zawsze powinien być lokalny, to wtedy zdrowy rozsądek podpowie nam, że ci od Allaha wcale nie są gorsi od tych od Jezusa. Ich zbrodnie po prostu lepiej sprzedają się w mediach. Działają na wyobraźnię.

A jeśli ktoś zainteresuje się początkiem konfliktu i nie mam tu na myśli cofania się o ponad tysiąc lat, to będzie miał jeszcze większy problem ze wskazaniem, po czyjej stronie jest racja. Czy wiecie, kiedy rodziła się idea Państwa Islamskiego? Well… mniej więcej wtedy, kiedy najechaliśmy na Irak i wyzwoliliśmy naród spod panowania dyktatora. Zabiliśmy tyrana, stworzyliśmy potwora. To oczywiście nie był początek, bo terroryzm miał się w najlepsze już w latach 70. poprzedniego wieku, ale jeśli wczytacie się w historię walk cywilizacji, to znajdziecie wiele (zbyt wiele) argumentów za tym, że to jednak cywilizacja zachodnia zaczęła wpieprzać się w nie swoje sprawy. Na szczęście bez naszego udziału, co zawdzięczamy głównie temu, że sami byliśmy w moskiewskiej niewoli i mieliśmy swoje problemy do rozwiązania.
A wspominam o tym, bo dzisiejsza sytuacja z uchodźcami jest wynikiem polityki, jaką prowadzą wasi ulubieńcy z ul. Wiejskiej. Wszyscy, bez wyjątku. To polityka chowania głowy w piasek. To polityka strachu przed mediami, wyliczającymi śmierć każdego pojedynczego żołnierza. Polityka strachu przed tobą, bo ty – jak mniemam – nigdy nie chciałeś naszego zaangażowania w Irak. Nie chciałeś, by nasi angażowali się w Syrię. Bo to przecież nie nasza wojna.
A teraz okazuje się, że jednak nasza, bo ci uchodźcy uciekają z krajów, którym nie pomogliśmy.
Irak był błędem. Afganistan też nie był najlepszym pomysłem, ale do jasnej cholery – gdyby przywódcy państw europejskich i USA miały więcej jaj, toby już dwa lata temu zrobiły porządek w Syrii. Tyle że wtedy musieliby poprzeć dyktatora. Cóż, może i trzeba było to zrobić? Tunezja zdycha po arabskiej wiośnie. Egipt liże rany, ale też ma się nie najlepiej. Libia w ruinie. Syria w ruinie. Liban też padnie. Irak już dawno stracony. Cieszyliście się z arabskiej wiosny? Teraz możecie się cieszyć razem z emigrantami. Jadą wam za to podziękować.

Prawda ekranu

Serce podpowiada, aby pomóc potrzebującym. Rozum każe robić to racjonalnie. Zwolennicy powołują się na sumienie, przeciwnicy ostrzegają przed konsekwencjami. Obie grupy mają rację. To nie jest tak, że przeciwnicy emigrantów są źli i należy ich stygmatyzować. Mamy prawo nie lubić innych narodów, religii, przekonań, tak samo jak w naszym otoczeniu są ludzie, których nie tolerujemy. Dla uchodźców twoje przyzwolenie (lub brak) nie ma większego znaczenia, bo jedna i druga postawa kończy się biernością. Zastanawiam się, ilu tych zapłakanych zwolenników przyjmowania emigrantów wpłaciło choćby złotówkę na PAH. Ilu z nich w ogóle wie, co to za skrót? Te dyskusje mają taką samą moc sprawczą, jak lajki pod fotkami bezdomnych piesków. Nikogo nie nakarmią, nikomu nie dadzą dachu nad głową. Wcale nie jesteś lepszym człowiekiem od tego, który jest przeciwko przyjmowaniu kogokolwiek. Tylko sprawiasz wrażenie lepszego, a jeśli przy okazji piętnujesz publicznie tych, co mają odmienne zdanie, to stajesz się fanatykiem swojej ideologii. Wpadasz w dokładnie to samo szambo, które krytykujesz.
Tak, banujmy tych, którzy chcą tworzyć obozy na wzór hitlerowski, bo im nie zależy na opiniowaniu tylko robieniu syfu, ale spokojnie przyjmujmy racje obu stron, bo tak naprawdę obie strony gówno wiedzą. Wiemy tylko tyle, ile przekażą nam media, a one nie kierują się rozsądkiem, tylko emocjami. Dostajemy zaledwie mały wycinek prawdy. Przestańcie nabierać się prawdę przekazywaną wam przez media i pojedynczych obserwatorów. Martwe dziecko na plaży jest taką samą prawdą i fikcją jak plujący na policjantów mężczyzna. To taka sama prawda o nich, jak prawdą o Polsce są fotografie corocznych zamieszek w stolicy przy okazji Święta Niepodległości i procesje na Boże Ciało.
Ta jedna prawda, której żadne zdjęcie i żaden film nie przekłamie, to tysiące ludzi, którzy desperacko szukają szansy na lepsze życie. Oni nie jadą tu na wakacje. Nie wybrali tego życia na złość tobie.

To co z nimi robić?

Obawy przed napływem innych kultur są uzasadnione i nie ulega żadnej wątpliwości, że jesteśmy świadkami wielkich zmian w Europie. Kwestią sporną pozostaje, czy te obawy są na tyle uzasadnione, aby przeważyła nasza niechęć do uchodźców? Moim zdaniem nie są. Każdego roku spędzam łącznie kilkanaście (czasami kilkadziesiąt) tygodni w krajach o zróżnicowanych kulturach, pełnych emigrantów i uchodźców i naprawdę nie widzę, aby rdzennym mieszkańcom działa się z tego powodu wielka krzywda. Nie jestem naiwny i wiem, że mieszanie kultur niesie za sobą także negatywne konsekwencje, ale wrogość i brak tolerancji są jeszcze gorsze. Z wieloma argumentami przeciwników się zgadzam, wraz z falą emigracji nie płynie w kierunku Europy samo dobro i bez względu na to, jak się to wszystko skończy – poniesiemy negatywne konsekwencje. Zdając sobie z tego sprawę, zgadzam się ze słowami arcybiskupa Józefa Kupnego, który powiedział, że nie wolno dzielić ludzi na bardziej lub mniej godnych ratowania życia.

 


Poprzednie tematy…

Trochę wrażeń po „Until Dawn”. 
Religia w szkołach? Niekoniecznie. Religie? Koniecznie. 
„THORN” – prezentacja mojej najnowszej książki

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...