Moje małe miejsce w wielkim Nowym Jorku
Sen o wymarzonym apartamencie w NYC zawsze zaczyna się od koszmaru.
Znajoma przestrzegała mnie – zapomnij, że znajdziesz takie mieszkanie, jakie będziesz chciał. Nowy Jork zmusi cię do kompromisów. Zresztą popełniła na ten temat niezły tekst, którym się posiłkowałem. Nie ma czegoś takiego jak idealny apartament na kieszeń zwykłego śmiertelnika. Nie ma czegoś takiego jak duży apartament, bo tutaj „dużym” lokum nazywa się już 20-metrowe klitki. Tak, w Nowym Jorku hotele i mieszkania są miniaturowe. Nawet te najdroższe, pięciogwiazdkowe. Taki już urok tego miasta.
Jeśli nie masz milionów dolarów, lepiej żebyś miał ich tysiące, bo cokolwiek dobrego zaczyna się od 7 tysięcy dolarów za miesiąc. Oczywiście na Manhattanie, bo na innych dzielnicach bez problemu znajdzie się coś tańszego. Tyle że ja nie lubię kompromisów. Zbyt długo marzyłem o mieszkaniu tutaj, abym godził się na złe warunki. Albo na bogato albo wcale. Albo na Manhattanie albo nigdzie.
Przy wynajmowaniu korzystałem z airbnb.com i nie wyobrażam sobie, abym w przyszłości nie skorzystał ponownie z tego serwisu, mimo że można mieć nie lada problem, jeśli poczyni się wstępną rezerwację, właściciel się rozmyśli, a my nie będziemy mogli wybrać innego miejsca, bo… pieniądze są na koncie zablokowane. Lepiej wynajmować mając zapas gotówki lub robić to odpowiednio wcześniej.
Samo wynajmowanie to był koszmar, bo albo drogo, albo właściciele nie odpisują albo terminy zajęte. Uparłem się, że muszę mieć basen i saunę. Niestety takich miejsc nie ma w NYC zbyt wiele.
Zdecydowałem się na apartament w Hell’s Kitchen. To środkowa część Manhattanu, kilka minut drogi od Central Park. Miejsce prawie idealne.
Miałem dużo szczęścia, bo trafiłem na profesjonalistów, zajmujących się wynajmem mieszkań. Kiedy przybyłem na miejsce, mieszkanie było czyste i w pełni wyposażone, a właściciel przywitał mnie osobiście, po czym powiedział, że jeśli kiedykolwiek i czegokolwiek będę potrzebował, mam do niego dzwonić albo przyjść, bo mieszka w tym samym budynku, ale po drugiej stronie. Ciekawostką jest, że apartament na zdjęciach wyglądał gorzej niż w rzeczywistości.
Dwa pokoje, w tym jeden to sypialnia. W dużym aneks kuchenny. Niezły telewizor, Apple TV(cokolwiek to jest), Playstation, pralka, suszarka(nie potrafię obsługiwać), zmywarka (też nie potrafię) jakieś kuchenki mikrofalowe, masa różnych urządzeń AGD i tym podobne. Nawet ekspres do kawy dorzucili. Długo zastanawiałem się, czego w tym mieszkaniu brakuje. Chyba tylko fotelu z masażem i łóżka wodnego.
To, co mi się najbardziej spodobało w nim, to bardzo dobry stan wyposażenia. I klimat. Taki „amerykański”.
Jedną z nielicznych wad tego miejsca jest brak widoku na Nowy Jork, a niestety coś takiego sobie też kiedyś wymarzyłem. Jeśli nie wybiję tego marzenia z głowy, to zmienię mieszkanie tylko po to, bym mógł budzić się i widzieć pod sobą centrum świata. Do tego czasu mam widok na park i rzekę.
Obiecałem sobie, że będę jadał w domu, ale ciągle nie mogę się przekonać do tej staroświeckiej metody wykonywania posiłków. Jedzenie na mieście jest tanie i chyba wychodzi nawet taniej, niż gdybym codziennie rano robił sobie sam sandwicze.
Ulubiony pokój Kominka. Dziś przysiadł się do mnie jeden z lokatorów, zaczął się klasyczny small talk „co robisz, skąd jesteś, czy podoba ci się w NYC”. Jak mu powiedziałem, że jestem blogerem i że kilkoro blogerów w najbliższym czasie mnie odwiedzi (była Dorota Kamińska, jest Artur Kurasiński i jeszcze wpadnie Karolina Gliniecka) to nie mógł się nadziwić.
– Czy wielu blogerów w Polsce stać na mieszkanie na Manhattanie?
– Hm… większość. A u was nie?
– No u nas nie…
Dobrze mi tutaj. Są ludzie, którzy mogą mieszkać tam, gdzie jest miejsce do spania. Nie interesują ich warunki, ani tym bardziej wyższy standard. Ja zawsze garnąłem do większego luksusu, pewnie dlatego tak lubię hotele. Pewnie dlatego, że moje mieszkanie nie ma takiego standardu, jakie chciałbym by miało. Za pieniądze, które tutaj wydam, w Warszawie mieszkałbym w doskonałych warunkach przez rok, ale jakoś nigdy nie marzyłem o apartamencie w stolicy. Za to w Nowym Jorku owszem. Wciąż nie wiem, kiedy wrócę, ale na pewno nie w najbliższym czasie. Jeszcze nawet nie zacząłem pracy nad kolejną książką. Nie było czasu. Ciągle nie wiem, jak wypocząć i zrelaksować się, bo jest tu zbyt wiele do zobaczenia i jeszcze tak wiele muszę doświadczyć.
Na szczyty wieżowców jeszcze wrócimy. Zejdziemy także pod ziemię, pod koniec tygodnia odbędę też krótki rejs, ale i tak najciekawiej jest przy powierzchni.
Jak nakazuje tradycja – trzeci raz pobyt w Nowym Jorku zaczynam od kupienia nowych trampek w tym samym sklepie. A to oznacza, że mogę już swobodnie i wygodnie przemieszczać się ulicami miasta. Dziś nie samemu. Wpadł z wizytą Artur Kurasiński i coś mi przebąkuje obok, że powinniśmy nakręcić jakiś filmik. Dobra, nakręcimy.