Nie zauważysz kiedy umrę
A nawet jeśli, to będziesz miał to w dupie. W porządku. Ja też mam cię w dupie. Możesz liczyć na mnie tylko wtedy, gdy żyjesz i coś mi dajesz. Przestań dawać, a staniesz się bezużyteczny.
Jakoś tak w połowie listopada przestałem pisać. W grudniu wrzuciłem tylko ranking i jeden post sponsorowany. Początkowo po prostu cieszyłem się ostatnimi dniami w Bangkoku i nie miałem głowy do pisania bloga. W połowie grudnia zaczęła się pierwsza edycja mojego szkolenia MasterClass: Bloger. Pochłonęło mnie to całkowicie i ku swojemu wielkiemu zdziwieniu odkryłem coś, czego nie doświadczyłem nigdy odkąd jestem blogerem – radości tworzenia dla nielicznych. Zawsze pisałem dla tysięcy. Blog, książki, social media – ilość moich odbiorców w tych miejscach jest liczona w tysiącach lub setkach tysięcy. Na szkoleniu tych osób były „zaledwie” setki, w tym 50 (taki był limit) miało ze mną prywatny kontakt. Było to wspaniałe doświadczenie, pewien rodzaj prywatności i bliższych relacji z odbiorcami, której wcześniej nie znałem. Myślę, że trochę ich nauczyłem, bo wiem, że wypuściłem dobry produkt, ale i oni otworzyli mi oczy. Już nie mam obaw o nagrywanie audycji. Ba, nie mam nawet obaw o pokazywanie się w wideo na żywo. Mój pierwszy webinar trwał trzy godziny, do późnej nocy. Kolejny w niedzielę (tylko dla 50 osób). W międzyczasie nagrałem kilka audycji na blog, które zacznę od tego tygodnia publikować. Pierwsza będzie dosyć mocna, trochę w kominkowym stylu, bo o relacjach damsko-męskich z gościem, który lubi walić prosto z mostu.
A co do „MasterClass: Bloger” – zimowa edycja się skończyła. Następne zapisy najwcześniej w marcu. Ponownie będzie limitowana ilość uczestników.
Myślałem, że jak tylko „MasterClass: Bloger” się skończy, wrócę do pisania bloga i nie będę szukał wymówek. Miesięczna przerwa sprawiła, że statystyki miałem najgorsze w historii, no ale jak może być inaczej, skoro nic nie pisałem? A jednak nie wróciłem. Przeczekałem jeden tydzień, drugi, trzeci.
Poza znajomymi i czytelnikami książek, którzy w tym czasie do mnie pisali, nikt nie pytał, co się ze mną dzieje. Czy jeszcze żyję? Czy mam jakiś kryzys? Może w czymś pomóc? Nie dziwi mnie to, bo ja też nie zauważam, kiedy ktoś nagle znika. Nie dopytuję się blogerów, czy mają jakiś problem, który chcą przedyskutować. Jesteśmy dla siebie tylko wtedy, kiedy cokolwiek tworzymy i tym samym przypominamy, że wciąż istniejemy.
Ach, przepraszam. Parę osób o mnie pamiętało. Parę osób napisało mi, że się skończyłem, że nudy na blogu, że przestają mnie czytać. Standard. Pomyślałem, że przeczekam ich wszystkich i wrócę do bloga wtedy, kiedy znowu będzie na nim pusto. W ciągu ostatnich 2 miesięcy pojawiły się bodajże tylko trzy publikacje, ostatnia zaś 5 tygodni temu. To chyba wystarczający czas, aby mieć pewność, że nie została tu żadna trująca dupę kurwa, żaden malkontent i chyba wystarczający czas, abym mógł twierdzić, że zaczynam od początku. Uwielbiam to. Uwielbiam coś tworzyć. Osiąganie celów mnie demotywuje i rozleniwia, a miałem bardzo dużo czasu na przemyślenie, jaki chcę mieć 2017 rok i dokładnie wiem, co w tym roku zrobię. Blog leży, social media mi leżą, Insta trzyma mi tylko Piesia, a jeszcze trzeba zaktualizować poradniki i wydać książkę, która ma już kilka miesięcy opóźnienia. Nad tym wszystkim już sobie pracuję. Już się nacieszyłem byciem martwym. Teraz tak powoli będę sobie wszystko budował.
PS Jeśli przeczytałeś cały tekst, to gratuluje. Jesteś wśród nielicznych, którzy go zobaczą w pierwszych dniach publikacji. Buzi, kocham cię, tęskniłem, przytul mnie, jesteś dla mnie wszystkim.
PS A jeśli cały tekst przeskrolowałeś, czytając tylko pierwsze zdania akapitów, oto skrót dla ciebie: pierdol się i nie wracaj.