Paryż – pomiędzy zauroczeniem a zakochaniem
Paryż to takie miasto kawiarniami i kafejkami stojące. Gdzie się nie obejrzysz, tam ktoś siedzi i coś pije. A jeśli stoi, to właśnie zamierza pójść napić się czegoś. Jest stary, trochę brudny, zadymiony, pełen pijaków, ćpunów i turystów. Francuza też można spotkać. Podobno. Mnie się nie udało.
Nigdy nie rozumiałem fenomenu wieży Eiffla. Nie żeby była bardzo brzydka, ale to tak naprawdę kupa żelastwa. Artyzmu w niej tyle, co w moim śpiewie pod prysznicem. To już większą sztuką jest Jezus ze Świebodzina.
Piknik pod wieżą także wypadało odhaczyć. To jeden z lepszych pomysłów Fashionelki, która była naszym przewodnikiem po Paryżu. Ona ma dryg do pomysłów doprawionych stylem, uwielbiam to w niej i nigdy się nie sprzeciwiam, bo i ja takie klimaty lubię. Trącą trochę banałem, nie zawsze są oryginalne, ale jako bloger kieruję się dwiema głównymi zasadami – chcę mieć piękne wspomnienia i dobre zdjęcia.
Kelnerzy w restauracjach czasami się dziwią, kiedy nie pytam, co jest najsmaczniejsze, ale co mi lepiej wyjdzie na fotkach. Smak? Bloger nie musi jeść, zwłaszcza, że i tak jada zwykle zimne :-)
Na bogato. Oczywiście nie zjedliśmy wszystkiego i kiedy zaczęliśmy zbierać się, by udać się do francuskich katakumb, gdzie czekało nas rozwiązanie zagadki od Martyny, rzekłem, że nie ma co tego brać, trzeba wyrzucić albo zawiesić obok śmietnika dla bezdomnych. Wiecie, zawieszone truskawki, bagietki, sery to może nie to samo co kawa, ale też szlachetne. Segritta, którą zawsze podziwiałem za umiejętność nawiązywania kontaktu z ludźmi, wstała, podeszła do dwojga zakochanych siedzących nieopodal na trawie, a oni po chwili podeszli do nas, nie posiadając się ze szczęścia. Kontynuowali nasz piknik zjadając wszystko to, czego my nie zdołaliśmy.
Fashionelka w swoim dzisiejszym tekście określiła mnie czekoladoholikiem. Coś w tym jest. Nie potrafię przejść obojętnie obok sklepu z czekoladkami, a tym bardziej takiego, który wygląda na wyjątkowy.
O dziwo praliny nie były zbyt smaczne. W dalszym ciągu najlepsze robi Wedel, na drugim miejscu stawiam Godivę. Doceniam jednak artyzm francuzów i jeśli będziecie w pobliżu Moulin Rouge, to spójrzcie na wiatrak. Następnie obróćcie się i wejdźcie w pierwszą uliczkę na lewo. Tam, pomiędzy motorami, samochodami, sex-shopem i fryzjerem, znajdziecie piękny sklepowy szyld, dojdzie was zapach czekolady. Warto wstąpić, poznać przemiłą starszą panią w chustce, która z pasją opowiada o swoich czekoladkach, a robi to tak urokliwie, że cena za nie przeraża cię dopiero, gdy widzisz wyciąg na karcie.
Cóż, raz się żyje :)
No przecież nie mogłem wyjechać stamtąd nie jedząc ślimaków. Jest pewną sztuką odpowiednio je chwycić, nie wypuścić ze szczypców i prostym, nie niezdarnym ruchem wyjąć ze środka smakowity, maleńki kawałek mięska w ziołach.
Ufam, że kiedyś tej sztuki się nauczę.
Z powyższego zestawu od dziś po wsze czasy będę uwielbiał foie gras. Na zdjęciu w lewym dolnym rogu. To niby tylko pasztet, tutaj podawany z żurawiną, chlebem, cebulą i solą. Nie śmiejcie się głośno, ale tak mi to posmakowało, że wczoraj wieczorem, tuż przed północą, wyskoczyłem z łóżka, zarzuciłem spodenki, trampki i koszulkę, po czym udałem się na miasto w poszukiwaniu tego przysmaku.
Udało mi się znaleźć. Tutaj podawane z ziarnami gorczycy i grubo mieloną solą.
Nie wiem, czy jest sprzedawane w Polsce. Wiem, że produkcja jest zabroniona, bo gąski, kaczki i inne zwierzątka trochę cierpią, by Jason mógł cieszyć się ich dobrodziejstwami, ale na pewno na stałe wejdzie do mojej diety. Jest po prostu pyszne.
Żegnamy Paryż. Nie na zawsze. Londynu nie lubię, Paryż ma w sobie to coś. Nie wiem, do końca co, nie wiem, dlaczego od samego początku poczułem się w tym mieście jak u siebie i dlaczego wieczorami miałem ochotę chodzić bez końca po uliczkach, słuchając Mietka Fogga.
Były w moim życiu tylko dwa miasta, do których przybyłem i pierwszego dnia pobytu powiedziałem sobie – pewnego dnia tu zamieszkam. Pierwszym była Warszawa, kiedy to jako kilkunastoletni chłopak przyjechałem nocnym pociągiem, wydając wszystkie oszczędności, by zainteresować jedną z firm swoim scenariuszem. Oczywiście bezskutecznie :)
Drugim był Nowy Jork. Moja największa miłość, jedyne miejsce na świecie, z którego wyjeżdżałem, mając łzy w oczach. To były miasta, które opowiadały moją historię – z przyszłości. Kiedyś miałem w nich zamieszkać. Budzić się, zasypiać, kochać, cierpieć, pracować, być szczęśliwy. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, zamieszkam w NYC jeszcze tego lata. Nie na zawsze, ale na długo.
Być może Paryż jest kolejnym miejscem mego życia. Tego nie wiem.
Wrócę tutaj, z okazją lub bez okazji. Dwa dni to za mało, by pokochać, ale wystarczająco dużo, by się zauroczyć.