Posłańcy złych myśli
Dobrzy ludzie, którzy czują ogromną potrzebę spierdolenia ci dobrego samopoczucia.
„Nie przychodź do mnie ze złymi nowinami” – mówię znajomym, którzy od czasu do czasu zaczepiają mnie, aby przekazać, że oto znowu ktoś się mną wzburzył, jakiś mediaworker napisał coś nieprzyjemnego, ktoś publicznie mnie skrytykował i gdzieś tam na końcu internetów trwa dyskusja o tym, jakim jestem beztalenciem i baranem.
Długo nosiłem się z tym tematem. Ze dwa lata chodził mi po głowie, ale nie miałem okazji, by o nim napisać, bo nie chciałem, by wyglądało tak, że skłoniła mnie do tego konkretna sytuacja. Czekałem, aż nic wokół mnie nic nie będzie się działo i tak jest właśnie teraz.
Ludziom z jakiegoś powodu wydaje się, że muszę być informowany o wszystkim, co dotyczy mojej osoby. O tym, co dobre i złe. Mają zbyt przyciasne mózgi, aby pojąć, że najbardziej cenię święty spokój i nie robią krzywdy ci, którzy źle o mnie piszą, ale ci, którzy sprawiają, że się o tym dowiaduję. To jak ze zdradą w związkach. Dopóki nie wiesz, że ktoś ci przyprawia rogi, żyjesz w szczęśliwej nieświadomości. Przerąbane zaczyna się, kiedy zdradzający lub tzw. przyjaciel wyjawi ci całą prawdę. Dopiero w tym momencie faktycznie stajesz się osobą zdradzoną i zaczynasz ponosić tego konsekwencje. Zostają z tobą na całe życie i w jakimś stopniu odbiją się na twoich kolejnych związkach. Jakkolwiek nikt z nas nie chciałby żyć w kłamstwie, tak dla naszego własnego dobra nieświadomość pewnych sytuacji jest lepszym rozwiązaniem. To tak jakbyś jechał w windzie z ukochaną i sąsiadami i poczuł czyjeś pierdnięcie. Nie chcesz wiedzieć kto to zrobił. Wolisz udawać, że to nie ty. I na pewno nie ona. To na pewno oni. Buraki jedne.
Posłańcami złych myśli nie są źli ludzie. Najczęściej to są nasi dobrzy znajomi, którzy w dobrej wierze chcą nam pomóc. Nie mają złych intencji. Piszą „zobacz, mówią o tobie!”. Chcą, byś wiedział, byś zareagował, ale po co? Po co zawracają mi dupę czymś, co może mi się nie spodobać? Dlaczego chcą, bym się tym przejął? Dlaczego sami nie przejdą wobec tego obojętnie, zajmując się własnym życiem?
Wszystko, co robimy, ma wymiar lokalny. Dosłownie wszystko. Ten tekst rozejdzie się w relatywnie wąskiej grupie osób. Tysiące i dziesiątki tysięcy odbiorców to są bardzo, bardzo małe, zamknięte społeczności. Pani Zosia z mięsnego wciąż nie ma pojęcia o moim istnieniu. Dla niej jestem tylko dziwnym kolesiem, który ciągle modli się przed wystawą ze słodyczami, bo nie może się zdecydować na co ma ochotę.
W internecie bardzo łatwo ulec złudzeniu, że jeśli wszyscy nasi znajomi o czymś mówią, to znaczy, że cały kraj też o tym mówi.
Parę dni temu spotkałem w pociągu dwóch kumpli ze szkoły. No z 10 lat się nie widzieliśmy.
– Co ty w ogóle teraz robisz? – zapytał mnie jeden z nich.
– A piszę tu i tam.
– Uuu, jesteś dziennikarzem? Nieźle. Znasz kogoś sławnego?
– Bloga piszę.
– O kurwa. Tak, słyszałem, że w prawdziwych mediach ciężko o robotę. Ale na życie masz?
Ten człowiek nie miał o mnie zielonego pojęcia. Ot sława blogera. Gówno nie sława. Wszystko jest małe, lokalne, pozorne, skończone. A jeśli tak, to mi trochę szkoda czasu na zajmowanie się bzdurami, a tym bardziej wolę unikać otaczania się ludźmi, którzy nie są dla mnie dobrzy. Ostatnio mi się to udawało. Na blogu nic nie pisałem, a nowa książka zbierała praktycznie same pochwały. Rozleniwiło mnie to, olałem bloga, ale czas skończyć wakacje i wrócić do roboty.
Nikt z nas nie musi i nie chce reagować zawsze i na wszystko. A jeśli ktoś chce, to umie sam monitorować sytuację wokół siebie. Nie musisz w tym pomagać.
Nigdy nie przychodź do ludzi ze złymi nowinami. Nie uśmiechaj się fałszywie, nie udawaj, że swoim posłannictwem robisz przysługę. Dla wrogów nie miej litości, ale nie bądź tym, który bliskim osobom rozpoczyna lub kończy dzień na negatywnych emocjach. Cały Facebook jest nimi zafajdany. Wszystkim nam brakuje posłańców dobrych myśli. Chujów mamy pod dostatkiem.