Pozwólmy im spadać

W końcu mamy katastrofę, która odbije się na naszej wyobraźni w takim samym stopniu, w jakim odbił się zamach na WTC, co zawdzięczać będziemy medialnej biegunce, która się właśnie zaczyna. Już niebawem poznamy całe życie Andreasa Lubitza, już powoli znikają dyskusje o samej tragedii, a zaczynają się gadaniny o wyciąganiu wniosków. No kurde. Jakich znowu wniosków?

Katastrofa Germanwings pokazała, że kabiny pilotów są doskonale chronione. Nie miałem pojęcia, że tak ciężko dostać się do kabiny. A teraz słyszę baranków (czyt. dziennikarzy) pytających (czyt. domagających się) o zmiany w przepisach bezpieczeństwa, aby w przyszłości nie dochodziło do podobnych wypadków. Chcą, by zawsze były dwie osoby w kokpicie, by można było otworzyć drzwi z zewnątrz, by piloci przechodzili częściej badania. I tak dalej.
Czyste ogłupianie ludzi, bo z tego co wiem po niebie lata kilkaset tysięcy pilotów. Jak durnym trzeba być, aby z powodu jednego zmieniać przepisy? Jak durnym trzeba być, aby sądzić, że można takiej tragedii uniknąć? Nie ma na to najmniejszych szans. Ktoś, kto nie ma problemu z zabiciem 150 ludzi, nie miałby też problemów z zabiciem kolegi trzymającego obok stery. Nie ma znaczenia, ile osób będzie w kokpicie, bo samobójca sobie poradzi. Badania też na niewiele się zdadzą, bo dziś jesteś zdrowy, a  jutro może ci odbić.
Cieszy mnie, że pilot prawdopodobnie nie był muzułmaninem, bo automatycznie przypisałoby mu się chęć przeprowadzenia zamachu terrorystycznego. Przypuszczam, że jeśli okaże się katolikiem to nikt Watykanu nie zbombarduje. To jedna z niewielu korzyści z tej tragedii i prawdziwy dar od Allaha. W końcu przekonaliśmy się, nasi też potrafią.

Zresztą Andreas Lubitz jest na swój sposób fascynujący.
Koleś jakby nic leciał sobie samolotem, nawet nie miał pewności, że kolega wyjdzie na siusiu, a kiedy ten opuścił kabinę, z zimną krwią zaczął procedurę przyspieszonej wizyty u bozi. Ponoć nie odezwał się ani słowem. Wiedział, że czarne skrzynki wszystko nagrają, a mimo tego nie wydobył z siebie nawet jednego zdania. Żadne „przepraszam”, „żegnajcie” czy „jebcie się na ryj”. Niesamowite. Ja bym tak nie potrafił. Na miejscu śledczych skupiłbym się na szukaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego chciał, by wszyscy usłyszeli jego milczenie. Dlaczego nie poczekał i nie uderzył w żadne miasto? Dlaczego nie wzleciał wyżej i nie poddusił pasażerów, aby mieć trochę spokoju przed zrobieniem bum bum? Dlaczego nie runął od razu, tylko spokojnie wyczekał aż samolot opadnie? W odpowiedziach na te pytania jest klucz do zrozumienia jego zachowania, bo coś mi mówi, że po przeszukaniu mieszkań policja niewiele znajdzie, a już najbardziej zdziwiłbym się, gdyby odkryto jakikolwiek list pożegnalny i jakiekolwiek wskazówki, że planował samobójstwo w taki czy inny sposób. Serio, bardziej dziwi mnie jego zachowanie w kabinie niż sam fakt, że zdecydował się zabić pasażerów.

Ta katastrofa w pewnym sensie odarła z tajemnicy ubiegłoroczne zniknięcie samolotu malezyjskich linii. Teraz wydaje mi się prawdopodobne, że tamten pilot też zdecydował się na samobójczy lot.
Jeśli piloci nie przechodzą badań na główkę, to zgadzam się, że powinni, ale mam nadzieję, że szefowie linii lotniczych zachowają zimną krew i nie wprowadzą kolejnych absurdalnych przepisów, bo jeśli to zrobią, to mój lot w kabinie Dreamlinera był pierwszym i ostatnim.
Samoloty zawsze będą spadać. Z tego czy innego powodu. Mamy absurdalne zabezpieczenia, że nie można wnieść płynów powyżej 100 ml, ale kilka osób może wnieść po kilka butelek po 99 ml. Noża na pokład nie weźmiesz, a w klasie ekonomicznej dostaniesz tylko plastik. Wystarczy jednak, że polecisz sobie klasą biznes i tam dostajesz ostry metalowy nóż. A nawet dwa. Co ciekawe – jeśli po obiedzie oddasz tylko jeden, obsługa nie zwróci na to uwagi. Przypadkowo to odkryłem, gdy raz mi upadł i przypomniałem sobie o nim dopiero przed wyjściem z samolotu.

Latanie wciąż jest bezpieczne. WTC przecież było 14 lat temu. Od tamtego czasu jest święty spokój i nie jest prawdą, że to zaostrzone przepisy spowodowały brak zamachów. To bardziej dobra robota służb wywiadowczych sprawiła, że trudniej jest zorganizować taki zamach, ale gdyby jakiś pojedynczy maniak się uparł, to bez problemu rozwaliłby każdą maszynę. Nie musiałby być nawet pilotem.
Najważniejsze to nie dać się ogłupić i przekonać, że powinniśmy się bać latania i pilotów samobójców. Prawda jest taka, że nawet gdyby takich Andreasów było kilkunastu rocznie, to latanie wciąż byłoby superbezpieczne.  Znacznie bardziej na utratę życia jesteśmy narażeni w drodze z domu na lotnisko niż tam wysoko na górze. Samoloty zawsze będą spadać. I to wcale nie oznacza, że musimy z tego powodu za każdym razem robić w gacie.

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...