Prometeusz – recenzja, którą musisz przeczytać

Czytałem, że ci którzy oglądają pirackiego Prometeusza na monitorze to frajerzy. Być może. Są jednak dużo mniejszymi frajerami od tych, którzy poszli na to coś do kina. Ta recenzja jest bardziej opisem niż recenzją i zdradzam w niej wszystkie ważniejsze wątki filmu łącznie z końcówką i jakkolwiek w każdym innym przypadku sugerowałbym ci jej nie czytać, aby nie zepsuć sobie przyjemności oglądania filmu, tak tym razem stanowczo sugeruję – przeczytaj, aby zepsuć sobie tę przyjemność i nie iść do kina!

Nawet przy bardzo optymistycznym nastawieniu do filmu, trudno wysiedzieć na nim bez nawracającej myśli, że oto przyszło ci spędzić ponad 2 godziny na kinie klasy D  aspirującym do kina klasy A. Trudno jednoznacznie stwierdzić, co jest fabułą tego filmu, bo mamy w nim grupkę ludzi, którzy żyją kilkadziesiąt lat po nas, podróżują śpiąc, a budząc się, rzygają do kubków. Niecelnie.

 

Jak w każdym tego typu filmie, występuje cała drużyna różnych bohaterów, rzecz jasna tylko po to, aby można było ich zabijać co pięć minut. Jak w każdym tego typu filmie, wśród bohaterów musi się znaleźć dwóch idiotów, którzy zgubią się w jakimś tunelu. Wiadomo jak skończą. I nieważne, że mają trójwymiarową mapę tuneli, zresztą jak się później okazuje – tunele te są malutkie i  niezbyt rozbudowane. Reżyser zapomniał, że mają mapę, oni zapomnieli, że mają mapę, a kiedy próbowali wezwać pomoc, kapitan statku uprawiał seks ze swoim podwładnym. Gdyby skończyli robić to kilka minut wcześniej, ujrzeliby, jak ich kompani są duszeni przez kosmiczną anakondę. Właściwie to jeden został przez nią tylko obsikany, a kiedy obcy sika, masz jak w banku, że będzie to kwas żrący wszystko.

 

Bohaterowie są hardkorami, bo na obcej planecie zdejmują kaski, nie bojąc się zarazków, wyciągają rękę do węży, mówiąc im „a ti ti malutki”, a kiedy robią badania na obcych organizmach, nie zakładają masek. Po co? Przecież mogą się co najwyżej czymś zarazić. No i się zarażają. W oko. Kiedy patrzą w lustra, widzą małe wężyki pływające w ich źrenicach, ale to nie jedyne miejsce przebywania zarazków. Równie ciepło mają w jądrach. Kiedy bohater filmu uprawia seks z bohaterką filmu, ona zachodzi w ciążę, jednakże nie nosi w sobie ludzkiego płodu, tylko rybę. Nikt by nie chciał ryby, dlatego już 10 godzin po zapłodnieniu, kiedy robot o ludzkiej twarzy oznajmia jej, że jest z rybą w 3 miesiącu ciąży, bohaterka decyduje się na skrobankę.

 

Niechcący wybiera maszynę obsługującą tylko mężczyzn, dlatego w akcie desperacji programuje maszynie zwyczajną operację. Bez narkozy, bo i po co? W ciągu 3 minut inteligentna maszyna do robienia operacji rozcina jej brzuch, wydobywa rybę i zaszywa ranę pełną rybiego szlamu. 15 minut później bohaterka biegnąc bije rekord świata na setkę, wcześniej jednak decyduje się zbawić ludzkość. Zabija głównego obcego złego za pomocą ryby, która była płodem, a w ciągu 15 minut urosła do monstrualnych rozmiarów, choć tak naprawdę obcy-zły nie ginie, bo z jego martwego ciała powstaje inny obcy zły.
Drugoplanowe role są także świetnie zagrane. Mamy hipstera naukowca, czarnego (na końcu poświęca swoje życie – jakżeby inaczej), chińczyka, piękną 40-letnią kobietę wyglądającą na osiemnastolatkę (Charlize Theron), mamy 40-letniego aktora(Guy Pearce), który gra 90-letniego starca. Nadmienię, że ten starzec na początku jest martwy, potem okazuje się, że jest jednak żywy, ale po 6 minutach filmu wpieprza się w paradę obcemu i ginie. I tak by zginął, bo jak twierdził, zostało mu tylko parę dni życia.
Jak w każdym tego typu filmie mamy wielkie szklane, przezroczyste monitory obsługiwane dotykowo lub wyłącznie za pomocą klawiatury. Myszek na pokład statku nie zabrano. Wszystkie sprzęty mówią „dzień dobry panie jakiś tam”, ostrzegają „uwaga, tlenu zabraknie za 30 sekund”. Nieustannie wydają z siebie piskliwe dźwięki.

 

Beznadziejność filmu ratuje zaskakująca końcówka. Giną wszyscy. Jedni są rozszarpywani, inni paleni, jeszcze inni zjedzeni. Gadającemu robotowi obcy urywa głowę i rzuca na bok.
Cudem ratuje się tylko jedna niewiasta, dokładnie ta, która kilka minut wcześniej robiła sobie skrobankę. Aby nie czuła się zbyt samotna, odzywa się do niej… gadająca głowa robota. Ta urwana. Czy ja już wspominałem, że gadająca głowa robota potrafiła mówić w języku obcych? Zresztą nieważne. Gadająca głowa robota mówi niedoszłej matce ryby, że obcych jest więcej i trzeba zniszczyć wszystkich. Po jaką cholerę wzywać pomoc z ziemi? Obcy to pikuś.  Bohaterka pakuje głowę do torebki, wsiada na quada i kiedy rusza rozprawić się z bandą kosmitów, oczom widzów ukazują się napisy końcowe.
Nie masz nawet czasu pomyśleć  WTF?!?
Wychodzisz z kina i zastanawiasz się, jak wielu jest na tym świecie debili, którzy powiedzą, że to był całkiem niezły film.

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...