Samotność na Krakowskim Przedmieściu
Stary człowiek siedzący na murku w brudnym granatowym płaszczu dostał ataku kaszlu. Siedząca obok niego równie stara i niedołężna kobieta podała mu lekarstwo, po czym chusteczką wytarła usta. Coś jeszcze mu powiedziała, nie wiem co, nie dosłyszałem. Objęła go i przytuliła się, uśmiechając do zgarbionego, niedogolonego, wyraźnie osłabionego mężczyzny, który prawdopodobnie był jej mężem.
Oboje na oko mieli dwieście lat. Siedzieli na Krakowskim Przedmieściu przytuleni do siebie i w milczeniu delektowali się pierwszym wiosennym dniem tego roku. Siedząc kilkanaście metrów od nich myślałem, że wcale nie chcę spotkać kogoś z kim spędzę resztę życia.
Jestem pewien, że poznali się 180 lat temu i od razu wiedzieli, że są sobie przeznaczeni. To musiał być dzień, który wspominali wielokrotnie, bo przecież ten pierwszy dzień wszystkie pary lubią wspominać za każdym razem zachowując się tak jakby wspominali pierwszy raz. Jak w każdej rodzinie tak i u nich bywały dobre dni przecinały się ze złymi, rodzinne szczęścia z tragediami i tak przez kolejne dziesiątki lat mijało im życie aż doczekali starości. Być może tegoroczna wiosna jest ostatnią w ich wspólnym życiu, być może każde z nich myśląc o przyszłości, nie myśli co jeszcze pięknego ich spotka, ale chciałoby odejść pierwsze, aby nie cierpieć po stracie osoby, z którą spędziło całe życie.
Nigdy się nie zestarzeję. Tak mi się wydaje, ale oni chyba mieli podobne plany i skoro im nie wyszło, to istnieje ryzyko, że i mnie się nie uda. Patrząc na nich zrozumiałem jeszcze bardziej coś, co wiedziałem od zawsze – nigdy nie poznam kobiety, z którą spędzę 180 lat mojego życia. A bywałem z kobietami, które takie marzenia miały. Zawsze mi się to w nich podobało. Czy chciałabyś przeżyć całe życie z jednym mężczyzną, pytałem. Chciałabym – odpowiadały. I to było piękne, nawet jeśli wiedziałem, że mówiąc to, nie myślą o mnie. Zazwyczaj sypiamy z osobami, które są tylko przystankiem w naszym życiu. Ja zawsze byłem takim przystankiem, zawsze będę i wcale mi nie jest źle z tą myślą.
Jedno życie, jedna miłość. Brzmi kusząco, ale nie skorzystam. I z każdym rokiem mam coraz mniejszą szansę spędzić z kimś całe życie. Co najwyżej połowę. Nawet jeśli za 175 lat będę musiał samotnie usiąść na murku, samotnie wziąć lekarstwo i nie przytuli się do mnie osoba, przy której tego dnia się zbudziłem. Jeśli wtedy naprzeciw mnie siądzie jakiś gówniarz i zacznie się na mnie bezczelnie gapić tylko po to, by to później opisać na swoim blogu, to pewnie dostrzeże w moich oczach samotność, może nawet zacznie mi współczuć i ogarnie go strach, że jego jesień życia będzie równie samotna. Wróci wtedy do domu i obieca sobie, że spotka kogoś, z kim spędzi resztę życia.