Jak pojechałem do Dubaju i prawie udało mi się go zobaczyć
Dubaj to przejdziesz w parę godzin, mówili. W Dubaju to nic nie ma, mówili. Dubaj? Parę wieżowców, mówili. A ja, głupi, ich posłuchałem.
Plan był prosty. Raz się wyśpię i wstanę przed południem. Jak w południe wyjdę, to tak do zachodu słońca uda mi się obcykać centrum i jak bozia pozwoli, to wybrzeże. Będzie na dwa teksty. A może nawet na trzy. Weekend przeleżę na basenie, bo skoro tu nie ma co oglądać, to gdzie mnie będzie nosić? Dwa tygodnie przecie mam.
Ten plan miał się udać. Ale się nie udał, o czym z przyjemnością donoszę w dzisiejszym tekście. Ale najpierw wyjaśnię
Jak się tu znalazłem?
Dwutygodniowa wyprawa do Dubaju jest elementem współpracy z największym internetowym biurem podróży travelplanet.pl.
Mam wolną rękę w doborze tematów i wszystkich działaniach, jakie tu podejmę, ale mam też ambicję pokazać innym biurom podróży, że współpraca z blogerami ma sens. Idea Travelplanet.pl mocno wpisuje się w styl mojego podróżowania. Nie szukam miesiącami najniższych cen, nie latam z plecakiem i konserwami i zwykle decyzje podejmuję szybko. Wchodzę na stronę, rezerwuję dobry hotel i problem z głowy.
Do tego tematu jeszcze wrócimy, pewnie także w trakcie wyprawy, a już na pewno gdy się skończy, bo zrobimy konkurs, w którym główną nagrodą będzie do wygrania voucher o wartości 4 tysięcy. Będziecie mogli tę kwotę przeznaczyć na wakacje w wybranym przez siebie kraju i hotelu.
A ten Dubaj, to gdzie on jest?
Z geografii wszyscy jesteśmy najlepsi, ale nie zaszkodzi przypomnieć. Polska (u góry), Dubaj (na dole). Jasne?
A oto plan miasta. Zwróćcie uwagę na trzy szczegóły. Tę palmę na zatoce z lewej. Tę niebieską kropkę w środku mapy. I jak chcecie to sobie znajdźcie trzeci szczegół. Ale nie musicie.
Wyspę palmową i Burj Al Arab – najwyższy, najdroższy i chyba najlepszy hotel na świecie mieszczący się obok niej chciałem zobaczyć od wielu, wielu lat. W zasadzie to od kilku, bo w poprzednim stuleciu tego wszystkiego tam nie było. Tak po prawdzie, to chcę tam polecieć także z trzeciego powodu. Mają park wodny. Chcę do parku wodnego. Chcę na zjeżdżalnię i takie tam.
Ale zanim to wszystko nastąpi, wypada pojechać do centrum i zobaczyć miasto. Niebieska kropka to ja. Macham do was. Czarne linie to linie metra. Jadę, wysiadam, robię fotki, pędzę nad zatokę, robię fotki i już mam wolne.
Pierwsze wow. Tutejsze metro mają prawie tak ładne, jak nasze warszawskie. Tyle, że tutaj nie zatrudniają maszynistów. Wszystkim kieruje komputer.
Dwie godziny później….
Wiedziałem, że to nie będzie takie proste. O ile dojazd metrem był przyjemny i szybki, o tyle wyjście z metra i przejście do pobliskiego centrum handlowego, a z niego wyjście, aby zobaczyć ten cholerny Dubaj, było… z lekka czasochłonne. Na zdjęciu wodospad w Dubai Mall.
Kolejne trzy godziny później…
Nie, wpuszczanie mnie do centrum handlowego, z tego co się dowiedziałem – największego na świecie, mieszczącego 1200 sklepów, było fatalnym pomysłem. Oni tu mają wszystko. Ja też chciałbym mieć wszystko, toteż zanim przeszedłem z jednego piętra na drugie, wylizałem wszystkie szyby wystawowe. No ale w końcu wyszedłem na powietrze. Niesamowite, że nie widziałem słońca ani przez moment od wejścia do metra tuż przy hotelu. Oni tu wszędzie mogą poruszać się w klimatyzowanych pomieszczeniach.
Zbiegłem na dół, paczę ja ci, rozglądam się, widzę fotkę z wieżą. Więc tu jest ta wieża. Słynny drapacz chmur Burj Khalifa. Hm, czy oni wszystko nazywają „burj”? Najwyższy wieżowiec świata. 829 metrów. Ledwo, ledwo, ale przewyższył nawet Pałac Kultury. Dobra, ale gdzie on?
Wiecie…ja się nie czepiam, w żadnym wypadku, ale zauważyłem, że przed każdym wielkim budynkiem ustawiają się trzy typy turystów. Pierwszy typ – robią fotkę. Po prostu. Bo robią fotki wszędzie. Drugi typ – samojebkowcy. To ja. Dzień dobry. I w końcu trzeci typ – ludzie, którzy tak ustawiają rękę, aby na zdjęciu dotykała budynek. Ta para ustawiała się 16 minut i 34 sekundy. Też tak kiedyś zrobię.
Dziedziniec centrum handlowego to miejsce wypoczynku i relaksu.
Pracy również.
Zaskakujące, że w tak popularnym miejscu nie ma tłumów. Być może byłem tam w godzinach pracy albo zbiorów ryżu. Czy co oni tam zbierają…
Jej spojrzenie: chyba nie robisz mi zdjęcia?
Moje spojrzenie: ja? nieee.
No i mam. Dubaj. W końcu widzę jakieś drapacze chmur. No pięknie tu jest. Muszę tam podejść bliżej, ale… gdzie jest ta wieża? Chcę zobaczyć tę słynną, wielką wieżę. Pewnie i tak jest mała.
Nie. Nie jest mała.
Właściwie to nie chciałem tam dłużej stać, bo z miejsca postanowiłem, że ja na nią po prostu wejdę. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła 18:00. Wait… co ja robiłem przez 6 godzin? 20 minut metrem… centrum handlowe…
– Za ile tu zachodzi słońce? – pytam tubylca pokazując mu jedną ręką w niebo, drugą w piach.
– A już powinno, ale coś się spóźnia – odpowiada.
– To se, kurde, zobaczyłem Dubaj…
Zmęczony, głodny, spocony postanowiłem wrócić do hotelu. Na nocne zdjęcia i tak się wybiorę. Na miasto i tak się wybiorę. Wszędzie się wybiorę. Tu jest… dziwnie. Tak magicznie dziwnie. Cały czas staram się określić to miasto, przyrównać je do innego znanego, ale nie potrafię. Jeśli ktoś wam kiedyś powie, że da się je zwiedzić w jeden dzień, to znaczy, że nigdy nie był w Dubaju. Spoglądam na mapę, poczytuję sobie o tutejszych ciekawostkach, miejscach wartych zwiedzenia i już wiem, że najbliższe 10 dni raczej nie spędzę w hotelu.
Nie odchodźcie od monitorów – jutro kolejna próba zdobycia Dubaju. Wychodzę z samego rana i nie wracam póki nie zobaczę czegoś fajnego.
Dwa dni. A ja se kawałek wieży dopiero zobaczyłem. Ale wstyd.