10 trendów w blogosferze na rok 2015

„Lifestyle, jaki znamy z dzisiejszych blogów to droga donikąd” – pisałem przed trzema miesiącami w pierwszej zapowiedzi stworzenia nowej marki. Trochę tym wprowadziłem w błąd, bo nie tylko lifestyle miałem na myśli.

Aktualizacja październik 2015: na czerwono zaznaczyłem te fragmenty, które w najbardziej wyrazisty sposób się spełniły. Pozostałe spełniły się w mniejszym lub większym stopniu. Najbardziej – mimo wszystko – pomyliłem się chyba przy punkcie czwartym, bo blogerzy wciąż najczęściej piszą książki niż sprzedają własne produkty. Także punkt pierwszy jeszcze nie jest normą. Wciąż wielu blogerów pisze o czymkolwiek i nieźle sobie radzą. 

Wspomnienia weterana

Pamiętam, kiedyś chcieliśmy być ładni, bo nasze blogi wyglądały jak kupy. No więc robiliśmy sobie ładne szablony. Potem chcieliśmy się bardziej wyróżniać. Kupowaliśmy domeny, rysowaliśmy loga, do tekstów dołączaliśmy zdjęcia (tak, to nie było normą). Chwilę później zapadliśmy na chorobę profesjonalizowania się i nastała moda upodabniania blogów do portali. Ba, nawet chcieliśmy, by nas określano portalami! A potem nastały kolejne mody, które zmieniały się co kwartał – the kafelki stajl, magazine style, masonry style, timeline style, a nad tym wszystkim panował lajfstajl, bo okazało się, że dobry bloger potrafi być fajniejszy nawet od swojego własnego bloga. Co tam że pisać nie umiesz. Poka mordkę, poka kotka, zrób dzióba i już jesteś blogerem. Tyle wystarczy. I hajs się zgadza.

 Pani dołoży tego trochę więcej

W międzyczasie wyładnieliśmy. Staliśmy się czytelniejsi od portali, do których dawniej równaliśmy. Głównie dzięki temu, że nie musimy walczyć o odsłony. Dla nas ważniejszy jest żywy czytelnik. Staliśmy się popularniejsi od większości dziennikarzy, co jest trochę smutne, ale takie są fakty. Przeciętny reprezentant tzw. młodego pokolenia wymieni ci jednym tchem 20 vlogerów/blogerów i raczej nie powtórzy tego wyczynu, gdy mu każesz wymienić choćby 10 dziennikarzy, którzy w ostatnich latach zaczęli pracę w swoim zawodzie. Staliśmy się też bogatsi, bo dziś nawet przeciętne szafiarki zarabiają kwartalną pensję dziennikarza. Nie staliśmy się gorzej postrzegani, bo zawsze tacy byliśmy. Różnymi zabiegami udało się sprawić, że bloger przestał jeść mielone, a zaczął wpierniczać sushi, nawet jeśli to tylko do zdjęcia. W życiu bym się nie przyznał, że uwielbiam schabowe z pobliskiego baru mlecznego, za które płacę 13 zeta. (z ziemniakami!)

Arrggghhhhh !!!!! (odgłos tego złego)

Pomiędzy nami zawsze byli eksperci. Straszyli końcem blogosfery, końcem pieniędzy w blogosferze, opryszczką, wieścili wielkie tragedie, upadki i krzyczeli, że zbliżają się czasy wielkich zmian. Przypominali trochę tych zabawnych prawicowych oszołomów, którzy poczuwają się do obowiązku wmawiania szczęśliwemu człowiekowi, że nie jest szczęśliwy, mało tego – jest lemingiem, mieszka w kraju mafii, układów i putinowskich pionków. Powiedz takiemu, że mimo wszystko jesteś szczęśliwy, to może nawet (ale nie obiecuję!) dostaniesz po twarzy.
To ja dla odmiany dziś straszyć nie będę, bo nie ma czym.

Wszystko, co najważniejsze napisałem w książce „Bloger i Social Media”, a o tym, o czym w niej nie wspomniałem, piszę poniżej.

Jak zmieni się blogosfera w 2015 roku?

1. Masz lajf. Jaki jest twój stajl?

Przestajemy być wyjątkowi. Jeszcze trzy lata temu piękne zdjęcie jajka sadzonego mogłem ujrzeć tylko na blogach kulinarnych. Dzisiaj takie jajko (sadzone) wrzucają nawet panie Krysie z mięsnego. 
Lifestyle bez „imienia” jest drogą donikąd, a z tłumu wyróżnią się ci, którzy swoją dotychczasową blogową twórczość ubiorą w spójną filozofię i nadadzą jej dobrą nazwę. Dobra nazwa jest kluczowa, o wiele ważniejsza niż tzw. dobra treść, a zatem wciąż możesz wrzucać swoje jajka sadzone, ale teraz albo nazwiesz je „Jajka sadzone by Marysia Kurkowa” albo cały twój blog o jajkach będzie miał nowy szyld (np.  „Simple Jajko Life”, „Make Jajka Easier”, „Happy życie with jajka”).
To samo tyczy się także blogerów innych gatunków, w szczególności modowych, parentingowych i kulinarnych, choć przyznać trzeba, że te ostatnie już bardzo udanie odchodzą od modelu wrzucania przypadkowych przepisów.
Nie chodzi o to, byś znalazł swoją niszę. Chodzi o to, by idea stojąca za twoim blogiem była wyjątkowa. Bo już wszyscy wiedzą, jak się robi jajka sadzone.

Tysiące blogerów ciągle pisze blogi o wszystkim i niczym, nie rozumiejąc, dlaczego reklamodawcy nie walą do nich drzwiami i oknami. A niby dlaczego mieliby to robić, skoro trudno określić, o czym dokładnie jest blog i do kogo trafia?

 

[sociallocker]

 2. Pieniądze. Dla wszystkich.

Podział na blogosferę komercyjną i niekomercyjną w praktyce już przestał istnieć, ponieważ dziś nie zarabiają tylko ci, którym nikt nie chce płacić. Blogerzy „ideologicznie” antykomercyjni stanowią wąską grupę bez jakiegokolwiek wpływu na rozwój blogosfery. Kochajmy ich, bo tak szybko zanikają.

Rok 2014 pokazał, że komercjalizacja blogosfery rozwinęła się, ale w poziomie. Na palcach jednej ręki można policzyć wysokobudżetowe kampanie i zazwyczaj stanowimy mało znaczący dodatek przy kampaniach, na których inne media zarabiają miliony. Niemniej ogromnie wzrosła ilość blogerów, którzy cokolwiek zarobili i wydaje mi się, że w najbliższym roku niewiele się zmieni. Jeszcze więcej blogerów zacznie zarabiać, przez co firmy będą płacić diametralnie różne stawki za podobne działania. Od kilkudziesięciu złotych do kilkudziesięciu tysięcy za pojedynczy tekst/video. Z tego co wiem bariera „100 tys.” za pojedynczy film już została przekroczona.
Nie mogę powiedzieć kto, bo obiecałem dyskrecję, ale już w 2014 roku parę osób (blog lub vlog) przekroczyło magiczną barierę miliona złotych zarobku(to nie ja) i w kolejnym roku dołączy do nich co najmniej kilkoro twórców. Spodziewam się, że pierwszy milion dolarów pęknie w 2016 roku, przy czym na pewno nie będą to zarobki z wyłącznie z reklam.

Mam też nadzieję, że nie staniemy się nieuczciwi i dotyczy to głównie vlogerów, którzy już udanie eksperymentowali z nieoznaczaniem reklam. Jeszcze większe sukcesy na tym polu mają znane portaliki. Ja wiem, że w przyszłości podział na publikację reklamową i „normalną” ulegnie całkowitemu zatarciu, ale nie musimy tego procesu przyspieszać.
Mediaworkerzy chyba się właśnie posrali ze szczęścia. Mogą znowu wypluć jakiś artykulik z klikalnym tytułem o blogerach i kasie.

 

 3. Tacy piękni. I tak już zostanie.

Wydaje mi się, że doszliśmy już do końca „mód” na określone szablony. Nie będą dominować ani „magazynowe”, ani „kafelkowe”, ani „klasyczne”. Prekursorem nieco innej mody jest m.in. Andrzej Tucholski, którego strona główna bloga ma styl portfolio, ale jest to pewny kierunek tylko dla blogerów, którzy będą coś sprzedawać. 
A na pewno będą.

4. Sprzedaż. Next Big Thing.

Mamy wielu twórców z ogromnymi społecznościami, którzy dostają grosze z kampanii reklamowych. Naturalną koleją rzeczy jest, aby poszli po rozum do głowy i zrozumieli, że nie muszą czekać na pieniądze, które mogą po prostu zacząć zarabiać. Większość zacznie( już zaczęła) od standardów – tanie, zwyczajne produkty na tanich materiałach. Byle tylko miały logo blogera. Nigdy nie chciałem przez to przechodzić, dlatego tworząc nową markę obiecałem sobie, że u mnie każdy produkt będzie wyjątkowy i drogi.
Szeroko pojęta sprzedaż to kolejny wielki krok w rozwoju blogosfery, ale prawdziwe pieniądze zrobią na tym ci, którzy nie zadowolą się wypuszczeniem gadżetów, ale całą gamą produktów (np. spożywczych) sygnowanych logiem blogera.
W Polsce ten biznes póki co najlepiej ogarniają vlogerzy.

5.  Youtube, nadchodzimy!

Od mniej więcej 4 lat słyszę, że kolejny rok będzie „rokiem mobile” i „rokiem youtuba”. Ta pierwsza przepowiednia w niewielkim stopniu dotyczy blogerów, ta druga chyba w końcu się spełni, co na pewno zaowocuje:

– szumnymi zapowiedziami blogerów o otwarciu kanałów !!!!!1111 (juhuUu!)
– totalną sztucznością i brakiem pomysłu
– nieregularnymi publikacjami
– żenującymi wpadkami
– jeszcze bardziej żenującymi błaganiami o subowanie
– rozpoczynaniem każdego filmu od przywitania się z widzami (zawsze mnie to śmieszy)

6. Ilość i efekt. A jednak.

Zderzymy się z brutalnymi potrzebami agencji reklamowych, które zdają się coraz mniej potrzebować twojego bloga i ciebie, a coraz bardziej twojego zasięgu i mierzalnych efektów współpracy. Blogerzy z wyrazistą marką i dużym zasięgiem mogą spać spokojnie. Ci, którzy mają po prostu wielu odbiorców, bo nazbierali ich sobie dzięki googlom lub „zakupom”, pojmą, że poszli w odwrotnym kierunku. Nie przestaną zarabiać, ale zaczną zarabiać mniej niż inni. Wydaje mi się jednak, że największy dramat rozegra się na vlogach, gdy opadnie „gorączka złota” i zaczną się pytania o rzeczywiste efekty współpracy. Na pewno nie nastąpi to już w tym roku.
W związku z powyższym nie spodziewam się walk o odsłony, bo to byłaby dla blogów prawdziwa tragedia. Jesteśmy ostatnim bastionem internetu, w którym wchodząc na tekst nie musisz przeklikać się przez 20 podstron.

7. Pisz.

Wydamy miliard książek. To nieprawda, że już „wszyscy napisali”. To nawet nie jest 10 proc. tego, co znajdziesz w księgarniach za dwa lata.

8. Blog jest passe.

Nastąpi powolna, bo trwająca jeszcze dobre dwa lata, marginalizacja znaczenia bloga jako podstawowej platformy blogera. Nie jestem tu żadnym odkrywcą Ameryki, tylko obserwatorem trendów zza oceanu i jakkolwiek wielu zwyczajów nie przełożyliśmy na nasz rynek, tak oddanie się social mediom jest nieuchronne. Prekursorkami są nasze blogerki modowe (np. Jemerced, Maffashion), które już dawno zrozumiały, jaką siłą są social media.
Bloger bez bloga przetrwa. Bez mocnego Facebooka jest nikim. Proste.

9. „Afiliacja”. Tym razem się opłaci.

To jedno z głównych źródeł zarobku zagranicznych blogerów. U nas przez wszystkie lata programy partnerskie były kojarzone z groszowymi zarobkami na banerkach i linkach. Michał Szafrański pokazał, jak się robi na tym biznes, a 2015 rok będzie początkiem nauki na jego doświadczeniach. Nikt na tym milionów nie zarobi, ale dla początkujących i zasięgowych blogerów może stać się na długie lata najpewniejszym źródłem wcale nie tak małego zarobku.

10. Złe czasy dla rodziców.

Hejterzy kochają grzebać w cudzej przeszłości, do czego ja już się przyzwyczaiłem i niespecjalnie mnie to rusza, bo w ciągu ostatnich 5 lat wiele osób przekonało się, jaki naprawdę jestem, ale z niepokojem obserwuję przykrości, jakie spotykają blogerki modowe. Wypomina im się kompromitujące początki sprzed lat, kiedy strzelały fotki tanimi telefonami na mało gustownym tle. Te same przykrości spotykają blogerów kulinarnych, ale największy dramat przeżyją blogerzy parentingowi.

Nie ma (bo nie ma) nic złego w publikowaniu zdjęć własnych pociech, ale wszystko zmierza do roztaczania coraz większego społecznego parasola ochronnego nad cudzymi(!) dziećmi i za 10 lat tacy rodzice będą linczowani. Już teraz są hejtowani za każde odstępstwo od normy. Za kilka lat hejterzy zaczną wyciągać te stare fotki, krzycząc, jacy to wyrodni rodzice byli, że w 2014 roku pokazywali swoje dziecko, nierzadko w kompromitujących sytuacjach.
To, co dziś jest normą, w przyszłości spotka się z niezrozumieniem i nienawiścią.

 

Wszystko w porządku, blogosfero.

Mimo wszystko będzie dobrze. Będzie tak, jak napisałem na blogu w 2013 roku. Nie dajcie sobie wmówić, że jest źle i potrzebujemy gruntownych zmian, przemyślenia kierunku, w jakim zmierza blogosfera. Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście na równi pochyłej, na zakręcie. Nie kończycie się, nikt od was nie odchodzi, kasy nie będzie mniej i nie potrzebujecie do tego nikogo, kto was wyprostuje.
 Nie obudzicie się pewnego dnia i nie zobaczycie, że już nikt was nie czyta. Nie jest prawdą, że przyszłość należy do tzw. eksperckich blogów. To idiotyzm, bo to tak jak mówić, że przyszłość nie należy do „Pudelka” tylko do „Polityki”. Dla każdego znajdzie się miejsce na tym rynku. Grunt to nie stać w miejscu i nie bać się wdrażania drobnych zmian.

[/sociallocker]

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...