5 lat we mgle. Smoleńskie absurdy.
To, co najlepsze w moim życiu wydarzyło się 10 kwietnia. To wspaniały dzień, wspaniała rocznica i każdemu z was życzę, byście także mieli w swoim życiu moment, który zmienił wasz nędzny żywot w wielką przygodę.
To właśnie wtedy, zimnego, mglistego poranka 10 kwietnia – wiele, wiele lat temu, kiedy byłem trochę brzydszy, trochę głupszy i trochę wszystkiego miałem mniej, napisałem swój pierwszy post na blogu. Kilka lat później durni piloci rządowego samolotu pokazali całemu światu, jak skrzydłami ścinać brzozy i moja prywatna rocznica została przesłonięta przez narodową tragedię. Z biegiem czasu zaczęła zmieniać się w komedię, żerowanie na ofiarach, zbijanie politycznego kapitału pod przewodnictwem wielebnego Jarosława K. i jego giermka Antoniego Macierewicza.
Obejrzałem dziś jego konferencję. Pierwszy raz od dawna i zarazem ostatni raz bez środków uspokajających. Na trzeźwo ciężko jest przyjąć i pojąć to, co mówi i co za nim powtarzają te smoleńskie dzieci, wdowy i kochanki.
Eksperci od dawna powtarzają, że katastrofa prezydenckiego samolotu jest jedną z łatwiejszych do wyjaśnienia, bo wszystkie dowody jasno wskazują, że winę ponoszą nasi. Nie ma miejsca na bomby, sztuczne mgły i nigdzie nie słychać strzałów. Jest dla mnie wielką zagadką, że taki Andreas Lubitz jest odsądzany od czci i wiary, a pilotów z Tupolewa stawia się na równi z ofiarami. Są jeszcze bardziej winny niż pilot samolotu Germanwings, bo w przeciwieństwie do niego, nasi do samego końca byli w pełni świadomi swoich czynów.
Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym twierdził, że całe smoleńskie zło jest w Macierewiczu, bo na tej tragedii na swój sposób grają wszyscy, także media, co w dobitny sposób udowodniły kilka dni temu, publikując stenogramy z nowych odczytów. Gdzie nie spojrzałem, tam widziałem perfidnie wyrwane z kontekstu nagłówki z „piwkiem”, „śmiało się zmieścisz”, a wszystko to podlane osądzeniem generała Błasika. Nie wiem, jak można być tak głupim, aby obwiniać kogokolwiek poza pilotami. Obojętnie kto był w kabinie pilotów i obojętnie jaki wpływ wywierał, wina i tak spoczywa na kapitanie. Nowe zapisy rozmów obwołano „szokującymi”, a w sumie nie ma w nich nic nowego. Media skupiły się na paru nowych zdaniach, zamiast dobrać się do tyłka ekspertom, którzy przed laty spaprali robotę odczytując źle skopiowane zapisy.
Teraz, pisząc ten tekst, słucham jednym uchem przemówienia Kaczyńskiego. Jedzie po władzy i publicystach, mówi o nienawiści, jaka „eksplodowała” po 10 kwietnia 2010 roku. Zaczynam rozumieć, że tym ludziom nic już do rozumu nie przemówi. Zaczynam rozumieć, że Kaczyńscy i Macierewiecze zawsze będą gadali swoje bez względu na fakty, a jeśli w przyszłości znajdą się kolejne dowody przeczące winie Rosjan, to oni po prostu ich nie zaakceptują. Oni doskonale czują się na festiwalu absurdów. Gloryfikują Lecha Kaczyńskiego, zapominając, że umierał jako polityk skończony, niepopularny i niemający większych szans na reelekcję. Forsują motyw zamachu, nie wierząc w niego, ale mając świadomość, że słabiej wykształcony elektorat łyknie wszystko. Lata mijają, a oni wciąż widzą spiski, układy i agentów ze wschodu. Nie jest to dobre dla kraju, bo PiS stał się partią dla frustratów i nawet jeśli nie jest się zwolennikiem PO, to ciężko głosować na Kaczyńskiego, bo wtedy cała polityka byłaby zdominowana przez narwańców polujących na czarownice. Cała nadzieja w Dudzie, który prowadzi zaskakująco dobrą kampanię. Gdyby Kaczyński przegrał wybory i oddał mu władzę, a ten odpuściłby Smoleńsk, PiS zmiażdżyłby pozbawione lidera PO. Czego im nie życzę, ale też przeciwny nie jestem.
Zanim to jednak nastąpi, pewnie jeszcze kilka razy dostaniemy nowe, sensacyjne fakty w sprawie katastrofy. Jest jeszcze wiele luk w stenogramach, które można wypełnić.
Dobra wiadomość jest taka, że tylko 20 procent Polaków wierzy w zamach. Zła jest taka, że co piąty Polak jest idiotą.