5 rzeczy i miejsc w NYC, za którymi nie tęsknię
Nie da się ukryć, że dosyć bezkrytycznie podchodzę do tego miasta i nie było łatwo mi napisać tekstu o tym, czego w nim nie lubię. Tak naprawdę to wszystkiego można nie lubić, każdą zaletę przekuć na wadę.
W tekście o miejscach i rzeczach, za którymi zatęsknię wspominałem o klimacie metra, które obiektywnie rzecz biorąc jest nieporównywalnie brzydsze od warszawskiego. Tęskno mi do żółtych taksówek, które są bardzo niewygodne, bardzo niepraktyczne, wcale nie tanie i w prawie każdej kierowca nie potrafi sklecić po angielsku nawet dwóch zdań.
Spaghetti w jednej z restauracji w centrum.
Halibut z makaronem i orzechami w sosie curry. W menu opis był zachęcający, ale widok trochę mniej. Koszt ok. 30 dolarów.
Sieciówka, chyba Rosa Mexicana. Enchiladas. Smakowały jak papier. Ponad 20 dolarów.
Burger. Beznadziejne frytki, zimne pieczarki, w miarę dobre mięso, ale dwukrotnie nadziałem się na kostkę. No sorry. 30 dolarów w plecy.
Czystość także pozostawia wiele do życzenia. To moja ulubiona cukiernia (Mayson Kayser). Zamówiłem w niej raz śniadanie – łososia z jajkiem. Dostałem szynkę z jajkiem i musiałem wezwać kierownika, bo kelner nie dał się przekonać, że szynka to nie łosoś.
Kelner zabrał talerz po zjedzonej przystawce i zostawił brudne sztućce. Kiedy poprosiłem o nowy zestaw, zaskoczony zapytał „a dlaczego?”.
Nie będę też tęsknił za metalowymi budkami z jedzeniem, bo ono jest fatalne. Tanie, ale paskudne. Poza tym wszystkie metalowe budki w NYC wyglądają tak samo. Tylko Halal Guys darzę sentymentem.
Do posiłków najczęściej piłem kolę. Nie zatęsknię za nią, bo bardzo ciężko jest dostać taką z butelki lub puszki. Wszystkie lane z kija, słodkie, z zapachem kranówy.
Kiedyś to mi się podobało, ale ich pazerność zdaje się nie mieć końca, dlatego nie zatęsknię za sugestiami napiwków, bo one z roku na rok są coraz wyższe. 10 czy 15 proc? Nie ma szans. Najmniej 18. Za dwa lata pewnie będzie to 25%. Nie zatęsknię też za ich podatkami, bo często jest tak, że widzisz cenę np. 10 dolarów, ale gdy przychodzi do płacenia, to doliczają podatek. Nie mają obowiązku poinformować o tym na etykiecie. W praktyce jak za obiad masz zapłacić 100 dolarów, to razem z podatkiem i napiwkiem wyjdzie cię jakieś 130.
Nie zatęsknię za funtami. Wolę na wadze widzieć kilogramy. Nie zatęsknię za milami, bo kilometry są wygodniejsze.
Za bankomatami również nie zatęsknię. Zazwyczaj brudne, często zepsute i zawsze wypłacają w dwudziestodolarowych banknotach.
Czy można tęsknić za parkami, w których jest 10 drzew i tyle samo ławek? Tak, to jest park jakich w NYC wiele. One mają klimat i lubiłem w nich siadać, ale w zasadzie w NYC nie masz za bardzo wyjścia, bo Central Park jest jeden, a poza nim tylko dżungla. Miejska.
Po kilku tygodniach słowo „organic” zaczyna drażnić, bo jesteś organikami atakowany z każdej strony. Nawet w restauracyjnych menu wrzucają info co jest organic. Najgorsze, że mi się to udzieliło i po jakimś czasie odruchowo wybierałem to, co jest „organic”.
I na koniec coś za czym zatęsknię, ale coś, co jednocześnie jest największą wadą NYC. To hałas, gwar, ciągły ruch. Tu cały czas coś się dzieje, cały czas dzieje się coś ciekawego i toczy się życie. To jest piękne, to buduje wspaniałość tego miasta, ale nie ma mowy, bym potrafił tu żyć na stałe. Jeśli kiedyś kupię sobie tu mieszkanie, a pewnie kupię, to z całą pewnością nie będzie ono blisko serca Manhattanu.
Większość ulic jest brudna i mocno zaśmiecona, wszędzie można natknąć się na karaluchy, a szczury biegające w Central Park pod twoimi nogami to taka sama norma, jak u nas muchy. Drapacze chmur są ogromne, ale budowano je sto lat temu. Są stare i brudne. Mieszkania to w ogóle porażka, bo są malutkie i drogie. Szukanie w dobrym miejscu na Manhattanie lokum poniżej 15 tys. za miesiąc to szczyt odwagi i naiwności. Za 30 tysięcy już nieźle pożyjesz, ale musi ci wystarczyć jeszcze na życie. Wielu ludzi nie ma dobrych wspomnień po Nowym Jorku i dosyć często łączy ich jedno: brak pieniędzy. Najpierw oszczędzają na mieszkaniu, później na życiu i nic dziwnego, że mając 50 dolarów na dzień nie są w stanie nacieszyć się wszystkimi zaletami miasta, bo tyle kosztuje jeden obiad w przyzwoitej restauracji. Jedna książka to koszt 20 dolarów. Dobre ciastko? 5 dolarów. Tygodniowy bilet na metro? 30 dolarów. Przejazd taksówką z lotniska na Manhattan to 60 dolarów. Wejście do muzeum – 20 dolarów.
Oczywiście można wszystko zrobić taniej, ale ja nie chcę żyć zgodnie z filozofią „można taniej”. Albo mnie na coś stać albo tego w ogóle nie chcę.
Ze wszystkich niewielkich wad Nowego Jorku, najwięcej znalazłem przy restauracjach. Zaliczyłem ich tu kilkadziesiąt w ciągu ostatnich 4 lat. Jadałem za 5 dolarów i za 150 dolarów. Nie zmienię zdania – przeciętna nowojorska restauracja trzyma poziom polskiego baru mlecznego.