Marsjanin – czy warto iść na to do kina?
Jedyny film, na który czekałem tej jesieni. Dziś premiera. Poszedłem na pierwszy seans z samego rana. Tydzień wcześniej przeczytałem książkę, a po pierwszych bardzo pochwalnych recenzjach spodziewałem się czegoś cholernie dobrego.
Zabiję każdego, kto napisze mi w komentarzach, że „książka jest lepsza”. Jeden z najbardziej irytujących i oklepanych komentarzy sadzonych przy każdej adaptacji. Książka nie jest lepsza, nie jest też gorsza. Jest inna, bo mamy w niej od groma technologiczno-botanicznego bełkotu, którego przeciętny człowiek nie jest w stanie zrozumieć, w filmie zaś mamy to wszystko spłycone, ale za to podane w bardzo przystępnej formie. W książce bohater szczegółowo opisuje, jak wpadł na pomysł sadzenia ziemniaków i jakie procesy zachodzą w trakcie uprawy, w filmie on po prostu je sadzi, a my wierzymy na słowo, że wszystko, czego potrzebował, to dużo gówna i trochę wody.
Bohaterem jest Matt Damon, który nie umarł rok temu w „Interstellar”. Okazało się, że poleciał na Marsa. Razem z Jessicą Chastain, którą też pożyczono z tamtego filmu. W tym grała dowódcę załogi udającej się na czerwoną planetę. Po zejściu na powierzchnię trafili na burzę, która zmiotła Matta. Załoga – myśląc, że chłop zginął – wsiadła do rakiety i odleciała. Matt jednak przeżył, a historia opowiada o tym, co powinieneś zrobić, aby przetrwać na Marsie. Porównania do Robinsona Crusoe są jak najbardziej słuszne, bo to opowiastka o kosmicznym rozbitku.
[sociallocker]
Poczucie „spłycenia” nie opuszczało mnie do końca seansu. Zastanawiałem się, czy znając fabułę, zepsułem sobie przyjemność z oglądania filmu i trwałem w tym przekonaniu przez pierwszą połowę filmu. Później, widząc jak wiele wątków nie zostało pokazanych (co jest oczywiste) i jak wiele zostało niewyjaśnionych, nabrałem przekonania, że lepiej wcześniej przeczytać książkę. Jest w „Marsjaninie” od groma smaczków, których widz w ogóle nie skuma, w tym po macoszemu został potraktowany jeden z najważniejszych motywów historii – walka o przetrwanie. W książce czujemy zmęczenie bohatera, irytujemy się jego okresowymi stanami depresji, a kiedy czytamy jak przez kilka dni musi wiercić małe dziurki albo odbywać codzienną monotonną jazdę wokół „bazy” – współczujemy mu i podziwiamy wytrwałość. Na filmie te smaczki to zaledwie parosekundowe ujęcia. Facet przebywa na obcej planecie przez dwa lata, żywiąc się ziemniakami, słuchając tej samej muzyki, czytając tych samych książek i dzień po dniu wykonując wykańczające prace i na dobrą sprawę pod koniec filmu w ogóle nie widać po nim żadnego śladu po tej mordędze. Ciśnie się porównanie z Tomem Hanksem w niedocenianym „Cast away”. Tam nie było wątpliwości, że facet zdziczał na bezludnej wyspie. Widzieliśmy i czuliśmy to. W „Marsjaninie” do samego końca śmiejemy się, bo co chwilę słyszymy jakieś zabawne teksty, a dramatyczne momenty oglądamy z przekonaniem, że wszystko na pewno dobrze się skończy.
[/sociallocker]
Jest to zarówno zaleta jak i wada filmu, bo jeśli pójdziesz do kina oczekując kosmicznej komedii z elementami przygody, to do mojej końcowej oceny dodaj jeden punkt. Jeśli spodziewasz się „czegoś głębszego”, to zmień nastawienie, bo zawiedziesz się. „Marsjanin” jest bardzo dobrym filmem. W żadnym wypadku oskarowym, w żadnym wypadku nie jest to tzw. wielkie kino, a pierwsze recenzje zdawały się to sugerować. Jest o klasę lepszy od „Interstellara”, który bardzo mnie zawiódł pod każdym względem. Z „Marsjanina” wyszedłem z poczuciem, że warto było poświęcić ponad dwie i pół godziny i mimo wszystko warto wcześniej przeczytać książkę. Nie po to, aby poznać kilka brakujących wątków (jak oni mogli nie wspomnieć o burzy i wypadku w kraterze??- kto czytał ten wie), ale po to, by lepiej zrozumieć, o co chodzi w tym filmie. I popatrzeć na Jessicę. Ona coś w sobie ma. Kate Mara też.
[signinlocker id=18213]
PS Wierzę, że ta informacja w ogóle was JUŻ nie zainteresuje, bo dawno przeczytaliście moje poradniki, ale jeśli znacie kogoś na tej planecie, kto jeszcze tego nie zrobił, to przekażcie mu, że od poniedziałku (godz. 13:03) „Bloger i Social Media„(65 zł) oraz „Blog: pisz, kreuj, zarabiaj„(50 zł) będą do kupienia po 49 zł. Nie za jedną. Za obie. Żadnych dodatkowych kosztów. Przesyłka też gratis. Tylko na http://sklep.jasonhunt.pl i tylko przez parę dni. Potem ceny będą po staremu i zostaną takie na długo, bo szykuję coś „nowego” i niespodziewanego. Radzę poradniki przeczytać wcześniej, stąd ta promocja:)
Ciekawe, czy ktoś z was pamięta jak kiedyś wspominałem, że pracuję nad pewnym projektem i szczegóły zdradzę w kwietniu? Cóż, zaliczyłem małą obsuwę. Jak zwykle. Owe szczegóły wkrótce, najpierw na newsletterze. Buzi dla wszystkich, którzy mnie tam czytają. Kocham was prawie tak bardzo jak siebie! Koza też was kocha.
PS „Marsjanin” zasługuje na czwórkę, ale jestem zbyt leniwy, aby zmieniać obrazek. Idźcie na ten film. Jest spoko.
[/signinlocker]