10 najgorszych doświadczeń kulinarnych w Nowym Jorku

Najwyższy czas napisać coś o rozczarowaniach w Nowym Jorku i ku mojemu zdumieniu, to jedzenie tutaj nie przypadło mi do gustu. Prawie nigdy w swoich ocenach nie używam wyświechtanego określenia „przereklamowane”, ale przy opiniach, jakimi cieszą się tutejsze lokale, to słowo najlepiej oddaje prawdę.

Początkowo nosiłem się z zamiarem napisania o najlepszych restauracjach, ale jeszcze nie byłem w takiej, która by mnie zachwyciła i zaledwie trzy nadają się do pochwalenia. Im poświęcę za tydzień osobny wpis. Mam nadzieję, że do tego czasu lista dobrych miejsc się powiększy.

Dobór lokali wcale nie jest przypadkowy i niech was nie zwiedzie ich marny wygląd. Nie celowałem w „najgorsze”, aby mieć temat. Wśród nich znajdziesz m.in.:

  • lokal polecany przez wszystkich i wszędzie (Pastis)
  • lokal polecany przez Bourdeina (Papaya King)
  • lokal z kilometrowymi kolejkami  (Shake Schack)
  • lokal polecany przez media i nowojorczyków (Whitmans)
  • lokale, w którym zawsze jest tłoczno (The Smith, Grotta Azzurra)
  • restauracja polecana przez Michelin, Zagat i New York Times (Mercato).

Ponad połowa z wymienionych niżej miejsc ma co najmniej 4 gwiazdki na Yelp i wszystkie są pozytywnie recenzowane na niezliczonych blogach i portalach. We wszystkich jadłem tylko raz, dlatego moje wrażenia należy traktować jako ciekawostkę niż rzetelny test.

Dzisiaj większość zdjęć jest trochę gorszej jakości, bo zwykle obiady jadam, gdy jest już ciemno, a tutejsze restauracje mają to do siebie, że człowiek siedzi na człowieku. W takich warunkach wyciąganie aparatu i modlenie się przez kilka minut nad ustawieniami raczej nie wchodzi w grę.

Pastis w West Village

pastis

Największe rozczarowanie i to już pierwszego dnia. Słynne Pastis, tłumnie odwiedzane przez nowojorczyków, wypromowane przez „Seks w wielkim mieście”. Zamówiłem to, co polecił mi kelner, aby nie mieć wyrzutów sumienia, że wziąłem przypadkowo coś niedobrego.
Otrzymałem bajgla, wędzonego łososia, grubo pokrojoną cebulę i lekko zmrożony twaróg o smaku bliżej nieokreślonym. Przyznaję, bajgiel sam w sobie był pyszny, ale jakiś taki niesmak pozostał, bo nie wiem, co to jest za sztuka podać gościom bułę, rybę i cebulę.

Pick a bagel w Hell’s Kitchen

picabagel

Pierwsze rozczarowanie sandwiczem. Pick a bajgiel mieścił się nieopodal mojego poprzedniego mieszkania. Chwyciłem bułkę i zawyłem, bo bułka letnia, a w środku zimne jakby dopiero z lodówki wyciągnięte. Większość sandwiczy w Nowym Jorku robiona jest na jedno kopyto. Charakterystyczne warstwowe ułożenie mięsa, jakieś warzywo i buła. Stary dobry Subway kładzie na łopatki 99% sandwiczarni.

Viva la Crep w East Village

2013-09-06-23.15.35-HDR

Połączenie słodkiego z szynką i serem? Nie, to nie działa. Jeśli crepy, to tylko z czekoladą.

Shake Shack w Hell’s Kitchen

shake-schack

 

Nie poszedłem, bo chciałem. Poszedłem, bo mi polecano. Środek nocy, długa kolejka, ale sympatyczne miejsce. Zamawiasz hot doga, dostajesz zabawkę, która zatrzęsie się, gdy ci go zrobią.
No niestety. Hot dog zrobiony jak podręcznik nakazuje, ale niejadalny. Cebuli to ze dwie główki tam skroili, a parówka trzyma poziom Sokołowa. No może ciut wyższy, bo parówki z Sokołowa to zero absolutne.

To może by tak pójść na hot doga do miejsca polecanego przez „znanych i lubianych”? Anthony Bourdain zna się na rzeczy. Nie rekomendowałby nic słabego. No to idę.

 

Papaya King w Noho

papaya-king-hot-dog

 

Panuje tu doskonały klimat, sprzedawcy są zabawni, wyluzowani i zrobią ci takiego hoto doga, jakiego tylko sobie wymarzysz. Zjadłem dwa. Jeden z parówką, drugi z kiełbasą. No widać, że mają pomysł na siebie i wcale nie dziwi mnie, że od lat są uznawani za najlepszych.
Bo nowojorczycy nigdy nie byli w Polsce i nie jedli hot dogów z Orlenu. Czy tam BP. Wszystko jedno. Mówię to z pełną powagą – hot dogi na polskich stacjach benzynowych to poezja smaku w porównaniu z najlepszymi w Nowym Jorku. W hot dogu najważniejsza jest parówka i jeśli dostajesz coś małego, tłustego o smaku frankfurterka, z wielką ilością dodatków, to może to fajnie wygląda, ale niestety dobrze nie smakuje.
Ciekawostka – w prawym dolnym rogu hot dog z frytkami.

 

KFC przy Union Square

kfc-usa

 

No przecież musiałem raz tam wejść. Jak mogłem sobie odmówić?
Nie ma krzty przesady, w stereotypie, że w USA w fastfoodach jada biedota. To prawda. Do któregokolwiek nie wejdziesz, tam zobaczysz ludzi niemających zbyt wiele pieniędzy. O ile w ogóle mających cokolwiek.
Samo jedzenie jest nie do przetrawienia. Polskie KFC wkurza mnie, bo od lat nie potrafią stworzyć niczego „nowego”, ale muszę im przyznać, że trzymają najwyższy poziom na świecie, a jadałem kurczaki w kilkunastu krajach. Jak tylko wrócę do Polski to nie odmówię sobie całego kubełka.

 

The Smith na Upper West Side

the-smith

 

Chyba dołączę do grona osób rozczarowanych amerykańskimi burgerami. Nie zjadłem ich dużo w ciągu trzech tygodni. Może pięć. Trzymają słaby lub średni poziom. Fatalnie dobierają sosy, fatalnie grillują mięso i mają bardzo niesmaczne bułki.

 

Whitmans w Noho

 burger

whitman

Wspominałem o tym miejscu przed dwoma tygodniami w tekście „To w czym jesteś najlepszy„. Miało mnie oczarować, wbrew obskurnemu wyglądowi. Strach było tam wejść, ale kazano, polecano. Miałem poznać smak dobrego burgera. Nie poznałem. Kotlet mielony z pomidorem w bułce. Ot, wszystko, co można o nim powiedzieć.

Grotta Azzurra w Little Italy

little-italy-knajpa

Pierwszy obiad w Little Italy. Za namową kelnera zamówiłem makaron z klopsikami i kiełbasą. Nie wiem, co kucharz miał na myśli, tworząc to danie. Może po prostu chcieli mieć w menu coś, w co wrzucą resztki po innych gościach, bo całość nadawała się tylko do zapchania żołądka, a na pewno nie do delektowania się.
Zresztą Little Italy słabo stoi pod względem restauracji. Jadlem tam kilkukrotnie i tylko w jednej byłem zadowolony. Opiszę ją w tekście z najlepszymi restauracjami.

Mercato w Midtown

mercato

Polecana w przewodniku Michelin z 2011 i 2012 roku, polecana przez Zagat, New York Times i wiele innych mediów.

DSC04397

Wypadło mi z pamięci, jak się nazywał ser, który dostałem na przystawkę, ale to było coś w rodzaju smażonej mozzarelli. Znośny, ale słonawy. Otrzymałem jeszcze jakieś dziwne mięsko w oleju. I też zapomniałem jak to się nazywa. Znawcy kuchni włoskiej niech mnie wspomogą.
Danie główne – clams. Muszle są bardzo popularne w Nowym Jorku, a tylu barów ostrygowych, ile tu jest, to pewnie nie ma na całym świecie. Sos miał posmak słabej kostki bulionowej, makaron znośny, ale nie al dente. Całość – całkowicie bez smaku i nie pominę faktu, że nie przepadam za daniami, które są – jakby je nazwać – niepraktyczne. Jedzenie makaronu bez smaku i dłubanie w muszlach bez smaku, to nie jest ulubione zajęcie głodnego kominka. Zamówiłem to, ponieważ poprosiłem o tutejszy specjał. Wygląda ładnie, obsługa uprzejma, miejsce z lekka obskurne, ale klimatyczne. Zabrakło tego, czego brakuje najlepszym restauracjom – smaku.

W lipcu i sierpniu recenzowałem warszawskie restauracje w ramach współpracy z Payback i zapewniam was, że dosłownie wszystkie były lepsze od powyższych. W przyszłym tygodniu wybieram się do mojej pierwszej trzygwiazdowej (Michelin) restauracji i jeśli tam nie sprawią, że umrę z rozkoszy, wsiadam w samolot i wracam do Polski.

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...