,,Bogowie” – obejrzany z przekory. Opisany z zachwytu.

Polskie kino mogłoby dla mnie nie istnieć, bo nie chodzę na polskie filmy i nie lubię ich oglądać. Zwykle są szare, bure i ponure. Nic się w nich nie dzieje, a główni bohaterowie grają tak, jakby przez całe życie mieli zatwardzenie. Raz na jakiś czas pojawia się hit. A to jakiś „Jack Strong”, a to „Układ Zamknięty”. Recenzenci pieją z zachwytu, widzowie temu wtórują i przez chwilę wierzymy, że ta nasza polska kinematografia trzyma jakiś tam poziom. To bzdura. Żadnego poziomu nie trzymamy, a nasze filmy na tzw. Zachodzie są traktowane jako kino drugiej kategorii. Albo i trzeciej.

Na „Bogów” wybrałem się w jednym celu. Przecierpieć dwie godziny, obejrzeć średni film z niezłymi aktorami, po czym napisać na blogu krótki tekst, nabijający się z tych, co to przede mną zdążyli się nim zachwycić. Nie miałem wątpliwości, że Kot zagra oskarowo, Englert zagra tak jak zawsze, a film będzie się dłużył jak cholera, bo to przecież kolejny polski szajs. Celowo spóźniłem się 15 minut, bo chciałem oszczędzić sobie oglądania nudnego początku.

Zaopatrzony w dwa Snickersy i litr zmrożonej Nestea, walnąłem się w ostatnim rzędzie, aby nikt mi nie przeszkadzał w robieniu notatek na tablecie. Oglądałem od początku, bo zapomniałem doliczyć 20 minut na reklamy. I już w tych pierwszych minutach filmu dało się wyczuć, że coś jest na rzeczy. To chyba nie będzie kolejny polski film, w którym nic się nie dzieje.

[sociallocker]

Dwie godziny później wychodziłem z kina oczarowany. Obejrzałem dobry film. Bardzo dobry film, w którym wszystko było zrobione jak należy. Kota wychwalać nie trzeba, bo już na trailerach widać, że nikt lepiej Religi nie mógłby zagrać. Pozostali aktorzy również spisali się na medal, co w dużej mierze jest zasługą scenarzystów. Oszczędzili im drewnianych dialogów. Doskonałą robotę odwalili scenografowie. Szukałem jakiejś wpadki, spoglądałem, czy na budynkach nie ma anten satelitarnych, przy drzwiach domofonów, nawet etykietom butelek i tablicom rejestracyjnym pojazdów się przyjrzałem. Nic. Żadnej wpadki. Bohaterowie palą Carmeny, piją z prostych szklanek sypaną kawę i dzwonią z tarczowych telefonów. Realia czasów, które znam z rodzinnych zdjęć i po trochu z wystroju domu mojej babci – zostały odtworzone wzorowo.
Zdziwiło mnie, że firmy farmaceutyczne nie wyszarpały pieniędzy na jakiś sprytny product placement. Przecież wiele leków, które używamy dziś, istniało w tamtych czasach. Zapamiętałem tylko, że Polpharma była mecenasem filmu. Ich konkurencja chyba przespała dobrą okazję.

„Bogowie” nie są dynamiczni jak „House”, ale nie pozwalają się widzom nudzić. Nawet dramatyczne momenty nie są na siłę wydłużane, twórcy nie każą widzom wpatrywać się w zasępioną lub zapłakaną twarz aktorów. Nie ma na to czasu. Umiera jeden pacjent. Trudno. Trzeba się uchlać i pomyśleć, co zrobić, aby kolejny przeżył. O dziwo w filmie poruszającym tak poważny temat, znalazło się miejsce na humor, a przy jednej ze scen(ta ze świnią) popłakałem się ze śmiechu, co ostatni raz zdarzyło mi się jakieś 10 lat temu, bodajże na „Sposobie na blondynkę” (scenie z rozporkiem). Mnie bardzo trudno rozśmieszyć.
Warto też zwrócić uwagę na jeden drobiazg. Gdyby Religa pracował w naszych czasach, miałby na karku prokuraturę i tabloidy. Byłby wyklęty i najprawdopodobniej skończył w więzieniu. Za picie w miejscu pracy, za palenie, za niewłaściwe traktowanie podwładnych, które dziś byłoby nazwane molestowaniem. Ja z czystym sumieniem zachwycałem się i filmem i Religą, nie czułem się hipokrytą, bo nigdy nie przyklaskuję medialnym nagonkom na kogokolwiek. Dla mnie nauczyciele, lekarze i policjanci mogą sobie pić i palić na służbie ile chcą. Byleby tylko mieli wyniki.

Pod koniec seansu wiedziałem, że jedyne, co reżyser może spaprać, to przedłużyć końcówkę. Pewnie będzie ze 20 minut „najważniejszej operacji”, potem z 10 minut wzruszających scen z łzami żon, matek i kochanek oraz Religa jako bohater, który na przekór wszystkim osiągnął cel. I w momencie, kiedy o tym rozmyślałem, zobaczyłem napisy końcowe. Wow. Nie spaprał nawet i tego. Cud!
Wystawiam najwyższą notę, co u mnie jest rzadkością. Ostatni raz taką ocenę dostał w styczniu „Wilk z Wall Street. „Bogowie” nie są filmem tzw. klasy światowej, trudno mierzyć go tą samą miarą, co hollywoodzkie produkcje, ale poświęciłem dobre pół godziny na przemyślenia, co mi się w nim nie podobało. Do czego mogę się doczepić, za co obniżyć ocenę? Nie znalazłem niczego takiego, a wszystko, co przyszło mi do głowy, byłoby tylko nędznym czepialstwem. No trudno, trzeba mi pokornie przyznać, że raz na 10 lat polski film potrafi zachwycić. Trzeba wiele talentu, aby zainteresować widzów filmem o realiach pracy kardiochirurgów z czasów schyłku komuny. Mogę potwierdzić, że to się twórcom udało. Pozytywne opinie o tym filmie nie są przesadzone i jeśli to ma być jedyne polskie dzieło, na jakie wybierzesz się w swoim życiu do kina, to możesz być pewien, że nie zmarnujesz dwóch godzin.

bogowie rec

[/sociallocker]

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...