Co odpowiesz, gdy zapytają: co u ciebie?

Co u Ciebie?

„I didn’t ask to be a Mexican. I just got lucky”. To jeden z popularniejszych napisów na koszulach, sprzedawanych na każdym rogu w Teksasie. Ja też miałem trochę szczęścia w życiu.

Mając naście lat, byłem znakomicie zapowiadającym się dresem i w zgodnej opinii otaczających mnie wówczas osób, od nauczycieli po kumpli, moją przyszłością miała być łopata i szpachelka. Byłem o krok od zrobienia kursu układania kostki brukowej. Niestety, błyskotliwą karierę ulicznego leszcza przerwały mi studia, na których trochę zmądrzałem, aczkolwiek do dziś w tym temacie opinie są podzielone. W każdym razie wyszedłem na ludzi, choć bez przesady. Nie udzielam się społecznie, nie chodzę regularnie do kościoła, nie przeprowadzam staruszek przez jezdnie, ale buk mi świadkiem – od lat żadnej nie wepchnąłem pod samochód i zdarza mi się nawet ustąpić starszym w tramwaju. Zwykle wtedy, kiedy wysiadam na swoim przystanku, ale to szczegół.

W każdym razie – nie każdy miał w życiu tyle szczęścia co ja. Śmiem twierdzić, że większość nie miała. Kiedy parę dni temu jeden z dziennikarzy zapytał mnie, jakie mam problemy, zawiesiłem się.
–    To najtrudniejsze pytanie, jakie można mi zadać. Nie wiem! – odparłem.
–    Może inaczej – co na co dzień cię wkurza, irytuje, czego zazdrościsz innym ludziom?
I tu zaczęły się schody, bo jestem tak beznadziejnym przypadkiem, że mało co mnie wkurza. Nie należę do tych, którzy mówią że politycy to złodzieje, bo żadnego nie przyłapałem na kradzieży. Nie krzyczę, że Rząd przejada moje podatki, bo podatku nigdy nie traktuję jako zarobku. Nigdy nie mam pretensji do polityków, że nie spełniają wyborczych obietnic, bo tylko barany wierzą, że obietnice są od tego, by je spełniać. Nie wychodzę na ulicę z transparentami „chcemy pracy”, bo zatrudnienia nie szukam. Nie solidaryzuję się z „oburzonymi”, lamentującymi, że w tym kraju nie ma przyszłości, bo uważam, że w każdym kraju jest przyszłość dla tych, którzy są ambitni. Nie narzekam na kobiety, bo albo ich nie ma w moim życiu albo trafiają się takie, które nie robią problemów, nawet wtedy kiedy zapominam o ich istnieniu. Żona i dzieci też póki co mi nie grożą. Ten dramat zostawiłem sobie na starość, bo nie sądzę abym wcześniej dojrzał do potrzeby dzielenia się swoją miską. To wszystko sprawia, że każdego dnia wstaję z uśmiechem na ustach. O ile ten dzień nie zaczyna się u boku śpiącej trzydziestki, której imienia nie pamiętam.

Lubię ludzi pozytywnie nastawionych do życia.Takich, którzy mają wystarczająco rozumu, aby odnaleźć się w każdej rzeczywistości i umieć wyciągnąć z niej jak najwięcej szczęścia. Narzekać można zawsze. Nawet w niebie. Na pogodę albo nudne towarzystwo. Zwalić na innych winę za swoje porażki też żaden problem. Ludzie, których lubię przyczyn niepowodzeń najpierw szukają w sobie zarówno wtedy, kiedy ktoś ich wyrzuci z roboty, jaki wtedy, kiedy odkryją, że żona się puszcza z listonoszem. Od problemów uciekają albo rozwiązują je jak najmniejszym nakładem sił. Oni nigdy nie powiedzą, że życie jest do dupy, a czasami odnoszę wrażenie, że obok najpopularniejszych wulgaryzmów jest to najczęściej wypowiadane zdanie przeciętnego Polaka. Jeszcze częściej można zauważyć pewną prawidłowość – jeśli ktoś ma schrzanione życie, to ma je notorycznie. Łajzą był, łajzą pozostanie, a jeśli zapytasz takiego delikwenta, co zrobił, aby zmienić swój marny żywot, wzruszy ramionami, rzuci jakiegoś bluzga i doda, że w tym kraju nie da się przecież normalnie żyć. Taką samą odpowiedź uzyskasz od niego za rok, dwa i za 10 lat. Filozofia nieudaczników sprowadza się do jednej myśli:”po cholerę zapalać światło, skoro tak przyjemnie jest przeklinać ciemność?”.

Zwykle tak jest, że w którymś momencie życia decydujemy się być kimś lub pod kimś. Jeśli kończymy edukację na szkole średniej, to jest wielce prawdopodobne, że karierę zrobimy co najwyżej jako sekretarka pana prezesa lub regionalny sprzedawca długopisów. Jeśli idziemy na studia, po których nie ma pracy, to czyja to wina, że po magisterce dołączamy do kolejek w Urzędach Pracy? Jeśli kończymy studia nie mając żadnego doświadczenia w zawodzie, to co w tym dziwnego, że firmy wolą zatrudniać doświadczonych? Nikt poza nami nie jest winien tego, że dajemy zgodę, by spędzić życie harując od rana do wieczora na głodowej pensji pod okiem znienawidzonego szefa. Niestety w znakomitej większości ludzie wiodą przeciętne życie, które sami sobie wymalowali nietrafionymi decyzjami. W którym momencie życia przestają być dziećmi, marzącymi o podboju świata. Zapominają, że kiedyś marzyli, by osiągnąć coś wielkiego. Zamiast tego zarażają się szarzyzną życia swoich znajomych, przyjmując za pewnik, że na lepsze też nie zasługują. Nie chcą dawać, wolą żądać, by im dawano. Nie chcą być fundamentem, wolą pozostać cegiełką. Zwyczajną, marudną cegiełką, która na pytanie „co u ciebie?”, odpowiada „a weź, kurwa, nawet nie pytaj”. Nie jest sztuką znaleźć takich ludzi wokół siebie. Sztuką jest nie być jednym z nich.

No, to co u Ciebie?

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...