Dobrze mieć wyjebane
Nie jest łatwo mieć wokół siebie ludzi, którzy nie przeszkadzają nam w odpoczywaniu. Jeszcze trudniej znaleźć takich, których oczekiwań nie musimy spełniać, a już w ogóle przejebane jest pozbyć się osób, które lepiej od nas wiedzą jak mamy żyć.
Nie jest w dobrym tonie mieć na wszystko wyjebane
bo każdego dnia znajdą się wokół Ciebie szkodniki, które udowodnią ci, że powinieneś się czymś przejmować.
Gdy odpoczywasz, pytają kiedy weźmiesz się za robotę.
Kiedy jesteś szczęśliwy, znajdą jakieś „ale”, aby tylko nie było ci za dobrze. Abyś zbyt długo się nie uśmiechał.
Kiedy jesz za dużo, usłyszysz, że przytyjesz albo źle się odżywiasz.
Kiedy pijesz, każą chuchnąć. Kiedy palisz, dostaniesz raka. Kiedy grasz za dużo na konsoli, pojadą Ci po ambicjach. Pierdolony leniu.
Kiedy nie czytasz książek, jesteś gamoniem. (To ostatnie to akurat prawda).
Kiedy jesteś blogerem, to jesteś nikim. Kiedy piszesz bloga, to piszesz do dupy. Kiedy zyskujesz czytelników, to pewnie ich kupiłeś, a kiedy tracisz, to znaczy, że kiedyś pisałeś lepiej.
Masz w dupie polityków, ACTA 2, czarne protesty, różowe marsze, piłkarzy, siatkarzy, mleczarzy?
Nie, nie masz prawa mieć tego w dupie! Wszyscy i wszystko dotyczy ciebie! Przejmuj się, bo inni się przejmują! Jeśli to jest czyimś problemem, musi być i twoim problemem. Czyż nie tego oczekują od nas najbliżsi i czytelnicy? Jebcie się.
Największym złem, jakie wyrządzamy poczuciu naszej wolności osobistej, jest ugrzęznąć w społeczności, której coś
trzeba stale udowadniać i żyć zgodnie z jej zasadami.
Uciekam z takich miejsc. Uczyłem się odporności na słuchanie „mądrzejszych” od siebie, bo oni zawsze wiedzieli lepiej jak mam prowadzić bloga, jak zarabiać, jak spać, pieprzyć, gotować i dłubać w nosie.
Nie zawsze miałem na nich wyjebane.
Bolało, gdy przed laty śmiali się ze mnie, że jestem blogerem zamiast wziąć się za normalną pracę. Bolało, gdy moje partnerki wstydziły się przedstawiać mnie swoim rodzicom, bo nie byłem prawnikiem, lekarzem. No kim tu się chwalić? Pimpusiem z internetowym pamiętnikiem? Nie pasowało im, że nigdy nie pójdę do pracy i nie mam ambicji zapierdalać na coś, co określa się spełnieniem lub sukcesem. Uczono ich, że celem życia jest praca. Moim celem jest bycie lepszym autorem i wypuszczanie na rynek dobrych produktów. Książek, szkoleń, ebooków i tak dalej.
Aby osiągnąć ten cel 80% czasu poświęcam na planowanie i projektowanie, 20% na rzeczywistą pracę. Wstaję o 4:30 i kończę pracę wtedy, kiedy normalni ludzie zaczynają śniadanie. Przez większość dnia odpoczywam, planuję, gram, oglądam filmy, czytam bujam w obłokach, siedzę na Instagramie.
Spotkałem w swoim życiu zbyt wiele osób dostających białej gorączki, gdy widzą, że inni pracują mniej, niczym się nie przejmują, dążą do ciszy i spokoju. Zwłaszcza w Polsce. Ciągle każą ci być podłączonym do prądu.
Sam już nie wiem, czy ta potrzeba świętego spokoju nie jest jedną z moich największych wad, bo przez nią ciężej mi zrozumieć rzeczywiste i urojone problemy znajomych.
Mało co tak dobrze poprawia nastrój jak
odcięcie się od źródeł problemów.
Czuję się w tym ekspertem, bo jak coś mi się nie podoba, to nie myślę, że szkoda by to niszczyć, tylko po prostu niszczę. Kilka moich blogów poleciało z dymem, baza newsletterowa, konta instagramowe, grupy dyskusyjne, a nawet i tego bloga przecież nie pisałem od wielu miesięcy. Nie czułem się na nim dobrze, miałem wrażenie, że czytają go idioci, którzy nie rozumieją zdań złożonych i którym trzeba jak krowie na rowie tłumaczyć każde zdanie.
Irytowało mnie to i w sumie to od bloga się zaczęło, bo najpierw odciąłem się od niego. Od tych wszystkich narzekaczy, czepialskich, krytyków, hejterów. Czegoś ciągle ode mnie chcieli.
Prywatnie zaś przestałem pisać do ludzi, którzy byli przy mnie, dopóki mieli jakąś korzyść.
Materialną lub niematerialną. Przestałem utrzymywać kontakt z osobami, które próbowały zatruwać mi życie, tłumacząc, że muszę to i tamto zmienić. Do minimum ograniczyłem kontakty z osobami znającymi mnie sprzed czasów bloga, bo oni i tak są niereformowalni. Tak jak dawniej nie rozumieli, dlaczego chcę być blogerem, tak teraz kpią z tego, że wciąż blogerem jestem. I codziennie zapieprzają do roboty, ciesząc mordkę, że za parę dni znowu weekend i se odpoczną. A to, co ja robię jest niepoważne. Zabawne, że kiedy spojrzę wstecz, widzę, że zawsze moje życie chcieli zmieniać ci, którzy nigdy nie byli ode mnie szczęśliwsi.
Wyjazd do Bangkoku pomógł mi odciąć się i przypomnieć sobie jaki byłem kiedyś. Zacząłem mieć wyjebane. Nie tyle na ludzi/czytelników, ile na syf, który tworzyli w moim życiu. Stałem się bardzo wrażliwy na punkcie czepialskich komentatorów i teraz nawet jak mi ktoś w prywatnej wiadomości pojedzie jakąś złośliwością to dostaje bana.
Jedyne, na czym całkowicie się skupiałem, to praca nad nowymi projektami (wykłady, ebook, szkolenia, książka) i nowe konto na Instagramie. Jedyne znajomości, które utrzymywałem to… a właśnie!
Olśniło mnie.
Na tym niewygodnym leżaku, przy w kurwę zimnym basenie i pogodzie godnej złotej polskiej jesieni. Olśniło mnie, że już nie otaczają mnie szkodniki.
Gdzie się podziali „przyjaciele”, którzy miesiącami przyjmowali ode mnie różne rady sercowo-biznesowo-blogowe? Zniknęli, gdy przestałem im ich udzielać (nie mylić z uczestniczkami moich szkoleń, o nie dbam jak o żony, których nie mam❤️).
Gdzie się podziały osoby, którym zabroniłem syfić mi życie chujowymi uwagami? O tym jaki jestem i jaki powinienem być. Gdzie się podziali hejterzy? Ja mam się dobrze, wręcz znakomicie, a oni? Pewnie syfią innym blogerom i też mają się dobrze. Gdzie są ci, którym zakazałem mówienia mi czegokolwiek negatywnego.
„Pisz do mnie tylko wtedy, gdy przynosisz dobre nowiny” – instruowałem „przyjaciół”.
Zniknęli.
Nie mieli mi nic innego do zaoferowania. Nic innego do powiedzenia. Dopóki mogli mi marudzić, szkodzić lub coś uzyskać, byli blisko. Kiedy im to odebrałem, okazało się, że nie widzą dla mnie miejsca w swoim życiu. Nagle skończyły się wspólne tematy. Telefon ucichł, messenger nie pika. Teoretycznie powinienem i na to mieć wyjebane, ale nie mam. Czuję się, jakbym był przez te osoby długo i bezczelnie okłamywany, ale radzę sobie z tym. Biorę dobre narkotyki, piję dużo wódki i chodzę regularnie na dziwki.
Rozejrzyj się w swoim najbliższym otoczeniu. Jak wiele osób próbuje ci wmówić, że coś musisz zmienić w sobie? Jak wielu jedzie po twoich planach, ambicjach, wyglądzie, sposobie odżywiania, mówienia, gestykulowania, ruchania? Jak wielu widzów i czytelników jest z tobą tylko po to, aby od czasu do czasu ci dowalić? Jak wielu z nich zostanie z tobą, gdy zabronisz im zatruwania ci życia? No zgadnij :)
Dobrze jest otaczać się ludźmi, którzy biorą cię takiego, jakim jesteś.
Bezwarunkowo, bezinteresownie, nieprzerwanie.
Ignorują lub kochają twoje wady. Nie przez chwilę, ale latami. Stajesz się wtedy lepszym kolegą, przyjacielem, kochankiem, bo nie musisz się z niczego tłumaczyć, nikomu nic udowadniać. Znajdujesz osoby, które myślą i czują podobnie. I wtedy zaczynasz też być lepszym autorem. Nikt z nas nie chce pisać i nagrywać dla fiutów. Przyjemniej się tworzy dla ludzi uśmiechniętych i zdystansowanych, nawet tego głupiego bloga znowu znowu chce mi się pisać. Także dlatego, że po tylu miesiącach mało kto tu zajrzy, ale czego jak czego – nigdy nie bałem się spadków czytelnictwa, bo z czytelnikami jest jak z przyjaciółmi: nie bój się ich tracić. Ci, którym na tobie zależy i tak nie odejdą.
Dobrze mieć wyjebane. Nic nie musisz, za niczym nie gonisz, nikt cię nie ocenia, robisz to, na co masz ochotę, otaczasz się tylko tymi, którzy są mili, unikasz problemów, kwasów, toksyn, rozczarowań i ludzi interesownych. Spróbuj tak żyć, a zobaczysz jak wielu ci na to nie pozwoli!
Potrzebowałem do tego wyjazdu na drugi koniec ziemi, ale tak mnie to pozytywnie nastroiło, tak wyluzowało i zdystansowało, że kiedy czytasz ten tekst, jestem już z powrotem w kraju, pewnie znowu na chwilę, i mam na wszystko ochotę. Na ciebie też. Bezwarunkowo i bezinteresownie.
***
PS Tuż poniżej masz darmowego ebooka o narzędziach dla blogerów, w czwartek na Instagramie zaczynamy zapisy na kolejny bezpłatny wykład, który zrobimy już za kilka dni, w piątek zaś pojawi się na blogu ciekawa rozmowa z pewnym arcyciekawym gościem.