W czołowej trójce najczęściej zadawanych mi pytań, a że na blogu wszystkie nowe teksty (na razie) są wyłącznie odpowiedziami na pytania czytelników, to pomyślałem, że to jest dobra okazja, by wziąć na tapet to pytanie.

I nie jest mi łatwo na nie odpowiedzieć, bo czym innym jest twórczość na blogu, czym innym na social mediach, czym innym jest to co piszę i to, w jaki sposób pokazuję swoje życie. Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie, dlatego dziś skupię się tylko na kwestiach związanych z pisaniem.

Dawno temu wymyśliłem sobie regułę, że

emocje są ważniejsze od prawdy

i lubię – głównie na fanpage’u – wkładać kij w mrowisko, kreować się na kogoś, kto zawsze ma inne zdanie niż większość. Dawniej wystarczyło jak trochę poprzeklinałem. Teraz mam inną ulubioną metodę wzbudzania kontrowersji.

Tam, gdzie ludzie dopatrują się zła, ja dopatruję się dobra.
Tam, gdzie widzą problem, ja problemu nie widzę.

Kiedy ktoś się czymś przejmuje, na coś oburza, coś znowu wkurwi społeczność, zajmuję stanowisko, które można sprowadzić do trzech słów: nie mój problem.

Albo nawet do dwóch:

mam wyjebane

Ludzie w sieci są toksyczni. Chcą, żebyś przejmował się ich problemami, ich ideami, ich walką i znienawidzą cię, gdy na ich potrzeby zareagujesz obojętnością.
Czy robisz coś złego? Tak, w ich mniemaniu tak. Toksyczni ludzie nie cierpią widzieć szczęścia u innych. Znajdą ci problem.

I z pełnym wyrachowaniem to wykorzystuję.
Już nie muszę się buntować, krzyczeć, przeklinać, głosić radykalnych poglądów. Wystarczy, że będę miał wyjebane, a ktoś na pewno się na to wkurzy.

W ogóle to mam taki folder w organizerze, podpisany jako „doktryna Hunta”. 
Notuję w nim wszystkie reguły, które wyznaję jako autor i jako człowiek. Wszystkie reguły, jakimi kieruję się tworząc publikacje. Wszelkie sposoby prowokowania, wzniecania ognia, ale też rozbawiania odbiorców.
Na razie to tylko luźne notatki, ale pewno to kiedyś uporządkuję i opublikuję, ale jeszcze nie wiem jak to zrobić, by zapoznali się z tym tylko nieliczni.
Po lekturze doktryny byłbym dla ciebie jak otwarta księga. Moja twórczość  miałaby tylko walory rozrywkowe, czasami edukacyjne, ale już nigdy prowokacyjno-kontrowersyjne. Już niczym nigdy bym cię nie wkurzył, bo od razu wiedziałabyś, jaką technikę stosuję. W sumie to chyba już nic w całym internecie by cię nie wkurzyło.
Cały dzisiejszy tekst to jeden z podpunktów spisanych w doktrynie.  

Bo mnie mało co wkurza, choć lubię sprawiać wrażenie, że na coś się wkurzam.

I tu dochodzimy do małej rozbieżności w tym, jak postrzegają mnie inni, a jaki jestem prywatnie. To co napiszę nie będzie żadnym zaskoczeniem dla osób, które czytają mój newsletter, wpadają na wykłady lub słuchają podcastów. W nich prawda jest ważniejsza od emocji i nie silę się na żadne kreacje.

 

To ósma publikacja w tym miesiącu. Jeśli chcesz przeczytać poprzednie pytania, to po lewej stronie masz taką strzałeczkę. O ile czytasz z laptopa. Czarna taka. Ona zawsze wczytuje poprzedni tekst. Przeklikaj się w wolnej chwili. Na telefonie chyba nie ma szczałeczki.

 

Generalnie możesz przyjąć regułę, że im bardziej kontrowersyjna lub prowokacyjna wypowiedź, tym mniej jest prawdziwa, bo w prywatnym życiu nie jestem radykalny, nic mi nie przeszkadza, nikomu się nie narzucam, nikomu nie wadzę, wszystkich kocham, wszystkich toleruję.
Bez wyjątku.
Nie ma dla mnie podziału na rasę, wiek, płeć, wzrost, wagę, preferencje seksualne i polityczne.
Co ciekawe, prezentując taką postawę, także potrafię wkurwiać. Właśnie dlatego, że ludzie są toksyczni i uwielbiają innym narzucać swoje przekonania. Czasami pierdolą przy tym coś o tradycji, a czasami wmawiają ci, że twoje poglądy im szkodzą. Więc musisz zmienić te poglądy. Aby im było dobrze. A tobie gorzej, bo przyjmiesz pogląd, z którym się wcześniej nie zgadzałeś.

Dam ci to na jaskrawych przykładach.
Kwestie polityczne – lubię wszystkie partie. No jedne mniej, inne bardziej, ale nie wysłałbym na Księżyc ani PiS, ani tych z opozycji (nie wymieniam nazwy partii, bo nikt nie wie kto jest dzisiaj opozycją, są tak beznadziejni).
Kwestie społeczne – na przykładzie „multikulti”. Czy miałbym coś przeciwko, aby co drugi człowiek na polskich ulicach był czarnoskóry albo miał na głowie turban? I żeby meczetów było tyle samo, co kościołów? Nie, nie mam nic przeciwko temu.
A czy miałbym coś przeciwko małżeństwom homoseksualistów i/lub adopcjom dzieci? Nie. Niech się żenią, rozwodzą, zdradzają i kochają. Niech adoptują se kogo chcą, kiedy chcą i ile razy chcą.
A czy też mi odwaliło i uważam, że ludzie nie dzielą się tylko na płeć żeńską i męską? Tak, mi też odwaliło. Ludzie mogą mieć nawet do kilkudziesięciu płci i powinni mieć możliwość wpisania ich w oficjalnych dokumentach.
I tak dalej, i tak dalej.

Mówiąc krótko – nie szukam sobie krzywdy w cudzym szczęściu. Żyj jak chcesz, wyznawaj co chcesz, kochaj kogo chcesz, a ja sobie dam z tym radę.

Dobra, to tyle na dziś. Rozpisałem się jak głupia.

W środę kolejna odpowiedź na pytanie. Jeśli chcesz, bym odpowiedział na Twoje, odpowiedz na dowolne automatyczne powiadomienie. Tam i tylko tam. Podobno Fajna Iwonka prowadzi tam jakiś pamiętnik. Nie wiem, nie czytam. 

 

 

Tu możesz włączyć automatyczne powiadomienia o nowych tekstach.
Wysyłane przez Automatyczną Fajną Iwonkę. Jest trochę głupawa, ale da się lubić.

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...