Jak nie wychodzę ze swojej strefy komfortu

Nie czytaj tego tekstu, jeśli uważasz, że świat należy do ciebie, możesz wszystko, wszędzie, zawsze, a życie to walka ze słabościami i przełamywanie blokad.

Wstaję codziennie przed świtem

i codziennie nad czymś pracuję.  Jak jest do dokończenia jakiś ważny dla mnie projekt, to potrafię wykonywać tę samą czynność przez kilkanaście godzin dzień w dzień aż to skończę. Osoby, które mnie dobrze znają, twierdzą, że pracuję za dużo, bo nigdy nie przestaję pracować i ciągle coś sobie planuję, coś obmyślam, cały czas kombinuję jak coś zrobić lepiej. Fakt faktem – jak coś robię, to musi to być zrobione dobrze.

Nie przepadam za filozofią, że lepiej zrobić cokolwiek niż niczego nie robić. To się sprawdza, gdy uczę początkujących blogerów wyrabiania nawyków. Lepiej publikować cokolwiek niż siedzieć na dupie i czekać buk wie na co.
Ale nie toleruję takiego myślenia przy tworzeniu produktów lub tworzeniu czegokolwiek, co ma być trwałe. Zrobić cokolwiek w dzisiejszych czasach potrafi każdy. Napisać książkę, wypuścić produkt, szkolenie, otworzyć kanał na Youtube, założyć bloga, pokazać cycki. Zrobienie czegokolwiek jest bardzo proste, choć jak patrzę na znajomych blogerów, to wciąż odnoszę wrażenie, że oni bardziej są dumni, że coś posiadają niż z tego, że to coś się dobrze sprzedało lub komukolwiek przydało.

I tak myśląc o swojej zajebistości, pracowitości, perfekcjonizmowi patrzę na screena z aplikacji do biegania (Nike run club). Cel 20 km w lutym. Przebiegłem 19,68 km.

 

 

Luty był trochę do dupy, bo jeszcze miałem trochę problemów zdrowotnych z kręgosłupem, a do tego 10 dni zmarnowałem na katar.
Miałem więc cel – przebiec 20 km w miesiącu, choć w sumie to włączyłem ten cel dopiero w ostatnim tygodniu lutego, ale mniejsza o to. 
Zagapiłem się i na jednym z treningów nie spojrzałem na apkę. Nie dostrzegłem, że zostały mi do przebiegnięcia 32 metry, czyli… ile to może być? 15 sekund biegu?

No ale miałem jeszcze dwa dni do końca miesiąca, więc jak przystało na człowieka ambitnego – kolejnego dnia olałem trening, a ostatniego dnia najpierw wolałem masaż, potem wolałem obiad, potem z kumplami kawę i gdy zbliżał się wieczór i coraz bliżej było końca terminu… pomyślałem sobie, że pierdolę, nie biegam. Nie zdobędę tego jakże ważnego odznaczenia, ominie mnie największy życiowy sukces, ludzie się ode mnie odwrócą i będą wytykać palcami, ale prawda jest taka, że zamiast pobiec wieczorem te cholerne 32 metry, wolałem iść na tłuste ciastko.

Świat każe ci wychodzić ze strefy komfortu.

Codziennie słyszysz, że warto się przełamywać, walczyć ze swoimi słabościami, zmuszać do czegoś, pokonywać przeszkody.

Ja, kiedy mam grę, to w nią gram. Czasami przez tydzień. Kiedy wyjątkowo dobrze mi się śpi, wstaję dopiero o 7:00. Kiedy się odchudzam i po paru dniach mam ochotę na słodkie, jem słodkie. Dlatego odchudzam się przez całe życie, dzięki czemu nie tyję i od stuleci mam tę samą wagę, czyli jestem w chuj gruby i brzydki i żadna mnie nie chce.

Jestem przekonany, że jest wiele powodów, by wychodzić ze swojej strefy komfortu, z tego wygodnego życia, jakie na co dzień lubimy prowadzić, ale chyba należę do tych, którzy tak najzwyczajniej w świecie są szczęśliwi. Zostałem blogerem, bo nie lubię się z nikim ścigać. Niech inni wygrywają. Nie muszę być pierwszy, najlepszy, najbogatszy. Nie konkuruję z nikim, nie uczestniczę w żadnych rywalizacjach. Nawet w konkursach nie biorę nigdy udziału, bo nie lubię przegrywać, a wygrywać nie muszę. Bardzo często mam tak, że gdy biegam i postanawiam przebiec 10km, to zatrzymuję się na 9.5 km bo dalej mi się nie chce. Czuję się lepiej, gdy nie osiągam zamierzonego celu, bo – zatrzymując się – robię dokładnie to, na co w danej chwili mam ochotę. To, co daje mi w danej chwili przyjemność. A nie to, co sobie wcześniej ubzdurałem.

Jeśli jesteś szczęśliwą osobą, nie czujesz potrzeby walki ze sobą.

Płyniesz, życie jest bajką, przyjemnością. Pracujesz w swoim rytmie, nie męczy cię ani nauka, ani praca, ani bliscy. Ludzie, którzy ciągle każą nam wychodzić ze strefy komfortu wychodzą z założenia, że życie to walka. Musisz ciągle napierać, walczyć ze sobą i z innymi, aby było jeszcze lepiej. Czasami mają rację, bo gdy chodzi o nasze zdrowie, to faktycznie lepiej jest się trochę poruszać niż spędzać życie na fotelu, tylko ja akurat wolę poruszać się w swoim tempie. Nie przełamywać. Nie udowadniać, że stać mnie na więcej i jestem silniejszy od siebie.

Często u początkujących blogerów widzę ogromną ochotę rzucania się na głęboką wodę. Chcą mieć wszystko, natychmiast, rzucić dotychczasowe życie i zatopić się w nowej przygodzie. Chcą tworzyć, zmuszając się do tego. To się nie udaje. To trzeba robić etapami, metodą małych kroków, aby nauczyć się pracy w social mediach w swoim tempie, a nie pod dyktando przyjętych norm i nierealnych oczekiwań. Najlepsze efekty osiągałem z blogerami, którym dałem najwięcej swobody twórczej i którym udało się wmówić, że lepiej przyjemnie pracować przez 15 minut dziennie niż zmuszać się do pracy przez 8 godzin. To nic, że efekty przyjdą później. Dojście do nich będzie przyjemniejsze i niezagrożone wypaleniem się. Gdyby ktoś mi powiedział 10 lat temu, że będę wstawał z samego rana i co najmniej kilka godzin spędzał przed biurkiem, to bym się za blogowanie nie brał. Ale ten rytm sam sobie wyrobiłem, narzuciłem i dobrze mi z tym. Nie czuję, bym się przemęczał, a w ostatnich tygodniach, to wręcz zrywam się z łóżka i biegnę do kawiarni, aby szybciej zacząć pracować. Niebawem w newsletterze opowiem ci nad czym pracuję.

W lutym nie udało mi się przebiec nawet 20 km. W marcu przebiegnę 50 kilometrów, bo sobie wymyśliłem, że to jest to, czego teraz chcę. Nie muszę opuszczać swojej strefy komfortu, by to zrobić. Ciągle w niej tkwię, szukając wyzwań, których realizacja będzie przyjemnością.

Modnie jest wychodzić ze strefy komfortu i pierdolić o tym, że warto z niej wychodzić. Mam wrażenie, że wpadamy ze skrajności w skrajność. Po epokach, w których jednostka była nic nie wartym pionkiem i całe pokolenia spędzały swoje życie na robieniu codziennie tego samego gówna, teraz mamy epokę indywidualistów i narcyzów, którzy chcą zdobywać szczyty i być najlepszymi we wszystkim. Mi jest dobrze gdzieś pomiędzy. Zawsze szukać wygodnych rozwiązań. Szukać przyjemności. Nie pracować i nie obijać się. Nie być najlepszym, nie być najgorszym. Nie wierzyć, że mogę dokonać wszystkiego i nie myśleć, że niczego nie osiągnę. Nie walczyć i nie poddawać się. Nie mieć małego i nie mieć dużego. Nie być kudłatym i nie wyłysieć. Nie połykać i nie wypluwać.

 

Tak, wiem, te ostatnie zdania muszę jeszcze przemyśleć.

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...