Jest jedno pytanie, którego blogerzy mi nie zadają

A pytają o wszystko, choć gdybym zebrał do kupy wszystkie pytania, to wyszłoby, że problemy twórców sprowadzają się tylko do trzech kwestii: o czym pisać, jak mieć czytelników i jak zarabiać?

Najlepsze jest to, że mimo upływu lat, coraz większej świadomości, że bycie blogerem nie sprowadza się tylko do podrapania się po jajkach i wymyślenia tekstu o słoneczku i gwiazdkach, coraz więcej (a nie coraz mniej) ludzi jest przekonanych, że na te trzy pytania jest prosta odpowiedź.
Kiedy pytają mnie o to blogerzy, podchodzę do takich pytań z wyrozumiałością i czasami staram się rzucić im kilka podpowiedzi, bo pamiętam, że ja też zaczynałem od zera, ale kiedy dostaję maila o takiej treści:

Dzień dobry panu,
Od ponad roku prowadzę firmę xxx. Sprzedajemy on-line. Jak zaistnieć w social mediach? 

Pozdrawiam Andrzej z Krakowa

… to zastanawiam się, na jakiej planecie żyje ktoś, kto prowadzi biznes internetowy nie mając pojęcia o social mediach i komu wydaje się, że dostanie na wszystko złote rady poprzez maila.

 

Jeden temat, którego nie ma

Ale ja nie o tym mialem dziś. Przeglądałem maile od blogerów, szukając tematów, które mogę dodać do mojego szkolenia (zapisy na kolejną edycję ruszają za tydzień w poniedziałek) i uzmysłowiłem sobie, że wśród wszystkich pytań o robienie zasięgów, wycenianie się, ogarnianie social mediów brakuje tematu bycia lepszym twórcą.
Zaznaczę tutaj, że nie dotyczy to czytelników moich książek czy uczestników szkoleń, bo oni siłą rzeczy uczą się tego na lekcjach i nie muszą dopytywać.
U pozostałych osób, u tych, którzy mają ze mną styczność pierwszy raz – nie widzę pytań, o to jak lepiej pisać. Jak tworzyć treści, które będzie się przyjemniej czytało. Co robić, by na dłużej zatrzymywać uwagę odbiorców. Jakie książki przeczytać, aby wiedzieć więcej o sztuce pisania czy dziennikarstwie.
To tak jakby kierowcy najpierw chcieli umieć jeździć szybko, a dopiero później nauczyć się prawidłowej jazdy. Albo jakby zabierać się za jedzenie pizzy od brzegów. Nikt tak nie jada. Zresztą kto w ogóle jada brzegi pizzy? Są podobno tacy ludzie, ale nikt ich nie widział.

Wydaje mi się, że są

dwie przyczyny takiego stanu rzeczy.

Obie całkiem oczywiste.

Pierwsza – jeśli bloger zaczyna pisać, to robi to z przekonaniem, że umie to robić, a jeśli już ma wokół siebie odbiorców, to ewentualnych źródeł braku zarobków lub małej popularności doszukuje w nieznajomości reguł social mediów, braku kasy na reklamę, braku znajomości, itd…

Druga przyczyna – klasę autora wyznacza jego popularność.
Podobnie jest w kinematografii czy literaturze. Za najlepszych aktorów uważa się tych najbardziej znanych. Najlepszymi pisarzami są Ci, którzy najlepiej się sprzedają. Znaczy się – wśród nich szukamy tych najlepszych. Jeśli przejrzycie w sieci rankingi (zrobiłem to przed chwilą), to zobaczycie, że powtarzają się te same nazwiska: Robert de Niro, Al Pacino, Tom Hanks, Anthony Hopkins, itd… Gdyby jednak przyjrzeć się im bliżej, to przy takim de Niro trzeba byłoby uczciwie dodać, że od mniej więcej 20 lat gra te same role tylko w innych filmach. Ten sam zestaw min, gestów, spojrzeń. Ale to akurat temat na inną dyskusję. W każdym razie w blogosferze obowiązuje podobny schemat. Nowi blogerzy wzorują się na starszych blogerach, ale wyznacznikiem jakości blogera jest jego popularność, co w dzisiejszych czasach bywa złudne. Mamy dziesiątki (setki?) narzędzi do powiększania zasięgów. Także nieuczciwe. Całkiem niedawno jeden znajomy zapewniał mnie, że bez problemu może tak zrobić, abym miał np. na Instagramie stały, niewzbudzający podejrzeń przyrost fanów (za pomocą botów), które by i lajkowały i nawet komentowały moje fotki. 100 tysięcy na Instagram? Żaden problem. Jak wykryć fałszerstwo? Praktycznie niemożliwe, bo stare metody polegające na sprawdzeniu, czy nie mamy zbyt wielu obserwujących z krajów arabskich, już nie działają.
Odmówiłem, bo wolę hackować social media sprytnymi, ale uczciwymi metodami, a i w moim przypadku przyrost fanów nie ma większego znaczenia, bo w żaden sposób nie przełożyłoby to się na moje zarobki. No i nie po to założyłem tajne konto dla wyselekcjonowanej grupy ludzi, żeby walczyć o lepsze statsy.
Jakiś czas temu (nie w tym roku) pewna blogerka parentingowa w prywatnej rozmowie (dlatego nie wymienię imienia i proszę nie sugerować w komentarzach) powiedziała o sobie, że teraz ona jest królową blogosfery parentingowej (…i dlatego inne matki ją nienawidzą). Spodobało mi się to, bo zawsze miałem słabość do bezczelnych blogerów (sam przecież do takich należę), tyle że gdzieś z tyłu głowy zapaliła mi się żaróweczka z pytaniem: czy wystarczy umieć świetnie sprzedawać tekst, kupować ruch poprzez ładowanie kasy w reklamy, memy i clickbaity?
Tak, wystarczy. Jako odbiorcom może nam się to nie podobać. Jako autorzy musimy się dostosować. Robić to jeszcze lepiej i skuteczniej.

 

 

PS To mój pierwszy tekst od ponad miesiąca i drugi w ciągu 2 miesięcy. Statystycznie kolejny powinien ukazać się przed świętami. Jeśli jutro o 12:03 na blogu zobaczysz kolejny tekst, wezwij do mnie karetkę.

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...