Kochanie, czas na zmiany

Nigdy nie straciłem nadziei, że ten dzień w końcu nadejdzie i wszystko się zmieni. I nagle stało się. Do autobusu, którym kilka dni temu jechałem na warszawskie zadupie wsiadła kobieta. Nie zauważyłem jej, byłem zbyt zajęty ustawianiem nowych dzwonków w komórce. Trzy minuty później usłyszałem szept. Trzy piękne słowa: podobasz mi się. 

Jeszcze zanim odwróciłem się w jej stronę, poczułem, że serce bije mi mocniej, nogi mam jak z waty, w oczach gwiazdy, a w głowie zaczyna kołatać myśl, że oto bliski już dzień, w którym stanę się mężczyzną. Spojrzałem na nią i zaniemówiłem, ona zaś, niezrażona moim zakłopotaniem, rozpoczęła monolog. O tym, jakie mam piękne to i owo, czego by ze mną nie zrobiła, ile razy, w jakiej pozycji i przy jakim świetle. Jakby od niechcenia zapytała, czy aby przypadkiem nie jest dla mnie trochę za stara?
– Bo ja może nie wyglądam na swoje lata, wciąż wiele mogę, ale wiesz, metryka nie kłamie.
– No widzę właśnie, psze pani…

76-letnia babcia, waga ciężka, w klasycznym babcinym płaszczu z ruskiego bazaru i jeszcze bardziej klasycznym moherowym berecie wymyśliła sobie, że mnie poderwie i była w tym tak przekonująca, że tylko chwila dzieliła mnie od oświadczyn i ustalenia imion dla potomstwa.

Sam nie wiem, czy to już z nerwów czy jeszcze z przyzwyczajenia, zaciągnąłem się elektronicznym papierosem. I to był moment, który miał wszystko zakończyć. Spojrzała na mnie i tonem nieznoszącym sprzeciwu rzekła:
– Ale będziesz musiał rzucić to świństwo. Nic się nie martw, zmienię cię na lepsze.
O nie. Tego było już za wiele.

Nigdy nie dam się zmienić żadnej kobiecie, choć wiele moich byłych próbowało. Bezskutecznie. 

Nie schudłem, nie przytyłem, nie zacząłem się golić, ani nie zapuściłem wąsów. Nie przestałem wpierniczać kilogramów czekolady, nie zrezygnowałem z fast-foodów, nie pokochałem Coelho, „”Przyjaciół” i „Mody na sukces”. Nie kupiłem samochodu, nie przeniosłem się do Krakowa, nie chodzę do teatru, a opera kojarzy mi się wyłącznie z przeglądarką internetową. Nie chodzę regularnie na siłownię, nie pływam, nie tańczę, nie uprawiam jogi. O tyle mam lepiej, że nie palę, pijam symbolicznie, nie ćpam nawet paracetamolu i nie chodzę na dziwki, więc te najbardziej powszechne „problemy” mnie nie dotyczą, ale i tak mam więcej wad niż zalet, więc jest co we mnie zmieniać.

Tyle że ja nigdy nie czułem potrzeby, by zmieniać się dla kobiety i nie rozumiem tego wymuszania zmian na partnerach. Wychodzę z założenia, że jeśli z kimś jestem, to biorę tę osobę w całości, razem z jej wadami i zaletami. Jestem pełen podziwu dla osób, żyjących w związkach z partnerami, którzy w jakimś stopniu im nie odpowiadają, acz może dodam dla jasności: podziwiam ich głupotę. Bo jak inaczej można taką relację nazwać? Kompromisową? Kompromisy są dla słabych. Silne jednostki wybierają najlepszy „towar”, choć czasami dają szansę, wybierając gorszy i stosując wobec niego terror.

Dlatego też rzadziej spotykamy partnerów, którzy wzajemnie dla siebie się zmieniają, częściej to ona coś wymusza na nim lub na odwrót. Ludziom brakuje odwagi, by przeciwstawić się partnerowi. Bardzo często dostaję listy o temacie „ona chce, bym się zmienił…”, kończące się pytaniem „co byś zrobił na moim miejscu?”. Odpowiedzią jest kodeks Hammurabiego. Oko za oko, ząb za ząb. Jeśli ona wymaga od ciebie, byś zrzucił kilka kilogramów, ty wymagaj od niej tego samego. Statystycznie ona ma jakąś nadwagę, więc i ma co zrzucać, a jeśli nie ma nadwagi, to znajdź w niej inną wadę. Niech zacznie bardziej o siebie dbać, lepiej ubierać, zajmie cellulitem, zgoli wąsa pod nosem, zetrze hubę z pięty i tak dalej, i tak dalej.

Ale to wszystko nie ma sensu, bo ludzie się nie zmieniają. Jeśli ktoś pije, to będzie pił więcej. Jeśli jest bałaganiarą, to nie stanie się perfekcyjną panią domu. Jeśli ktoś nie czyta książek, to głupi pozostanie i swoją głupotą zarazi wasze dzieci. Przypomnijcie sobie znajomych ze szkoły podstawowej, liceum bądź studiów. Ilu z nich było wówczas grubasami, a dziś mają figurę modeli? Ludzie się  n i e  zmieniają. Wymuszanie zmian powoduje krótkotrwałą poprawę, po czym po jakimś czasie wszystko wraca do „normy”. Taki swoisty efekt jojo. Jasne, że możesz zmusić bądź  przekonać partnerkę do rzucenia palenia i nawet zachęcam do tego, ale warto byś zadał sobie w takiej sytuacji pytanie – czy wymagasz tego dla własnego komfortu czy dla jej zdrowia? Nie oszukujmy się – zdrowie jest tu kwestią drugorzędną, po prostu nikt nie lubi całować się z popielniczką.

Sedno sprowadza się jednak do odpowiedzi na pytanie: co zrobisz, jeśli ona się nie zmieni? Masz tylko dwa wyjścia. Rzucić lub żyć z nią dalej.

Jeśli ją rzucisz, to jakim słowem określisz uczucie, które zniszczone zostało przez coś tak błahego jak papieros? Gówniane. To całkiem sporo mówi o Tobie i Twoich wymaganiach, nie sądzisz? Druga opcja – jeśli jej nie rzucisz, to co z Ciebie mężczyzna, skoro nie potrafisz przemówić do rozumu nawet własnej kobiecie, a ona nie czuje potrzeby bycia dla ciebie kimś lepszym? I tak źle i tak niedobrze, bo prawda jest taka, że kiedy coś nam w kobiecie nie odpowiada, to jedyną rozsądną zmianą, jaką możemy zrobić, jest zmiana na inną kobietę.

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...