Pamięci tych frytek, których już nie ma
Kiedy nie chce mi się robić obiadu, lecę do marketu po kurczaka z różna. Dziś coś mnie natchnęło i poprosiłem do niego frytki. Te, które widzicie na zdjęciu. Wracając do domu, uzmysłowiłem sobie, że nie pamiętam już, kiedy ostatnim razem jadłem takie zwyczajne, tłuste, niezbyt smaczne sklepowe frytki. Takie bez niczego. Po prostu frytki. Dziś już się chyba tak nie jada?
Kiedyś jednego dnia zjadłem 7 porcji. Każda po 10 deko. Co godzina chodziłem do smażalni i zamawiałem kolejną, aż w końcu zabrakło mi pieniędzy. Babcia mnie nakrzyczała, mówiąc, że nie jada się frytek ze sklepów, bo są smażone w brudnym oleju i będę miał raka.
Teraz nie kupuje się frytek. Idąc na miasto, albo wstępuje się do eleganckich kawiarni-sieciówek, fast-foodów, a rolę ulubionego posiłku dzieci sprzed kilkunastu, a pewnie i kilkudziesięciu lat, przejęły kebaby, pizze i francuskie bułeczki.
Wraz z dzieciństwem mija „moda” na jedzenie pewnych produktów, bo nie pamiętam też kiedy ostatnio jadłem lub piłem :
- placki ziemniaczane
- zapiekankę (taką z budy, nie na stacji benzynowej)
- hot doga (takiego z budy, nie ze stacji benzynowej)
- rurkę z kremem
- watę cukrową
- kakao
- kogel-mogel (u mnie to się mówiło „utarte jajko”)
- gumę rozpuszczalną
- lizaka
Jednym z niewielu produktów, które zjadam od czasu do czasu jest mleko w tubce, o którym rok temu pisałem i bywa też, że kupię sobie oranżadę. A to przecież nie są produkty z rodzaju „dziś już się tego nie robi”. One przecież wciąż są na rynku, wciąż by mi smakowały, ale jednak omijam je szerokim łukiem. Jak sklepowe frytki. Nawiasem mówiąc – były okropne. Więcej nie kupię.