Strangers in The Night
Tamtej nocy wszystkie zegarki chodziły nam zbyt szybko, a noc była za krótka na sen. Mieliśmy mało czasu, bo Fashion Week się kończył, Kasię przerzucano do Paryża via Polska, a ja z samego rana miałem lot do miasta, którego 2 lata temu bardzo nie chciałem odwiedzić. Teraz wiem, że to był błąd.
Frank, kochamy cię za tę noc.
Ale tylko ciebie. Siebie nie kochamy, żeby nie było niedomówień. Ja wciąż samotny, do wzięcia i porzucenia!
Poprzednim razem zakończyłem na starciu z czekoladowym policjantem. Nie pozwolił nam zrobić pikniku w Central Park, ale dzięki przekupieniu go czekoladą, nie zostaliśmy rozstrzelani na miejscu.
No to chodźmy coś zjeść i ruszamy dalej.

Zatrzymaliśmy się w Applebiee’s. To chyba amerykański odpowiednik Sfinksa z tą różnicą, że mają mniejszy wybór, uprzejmiejszą obsługę i lepsze jedzenie.

Kasia zrobiła wyjątek i także zamówiła jedzenie. Jak na modelkę przystało, żywi się co trzy dni. Słońcem.

W okolicach Union Square (no powiedzmy, że to odpowiednik Placu Zamkowego w Warszawie) znaleźliśmy lokal, w którym wszystko było po włosku. Szukaliśmy czegoś do picia, ale uznaliśmy, że tej nocy nie będziemy przeginać, bo w Stanach poniżej 21 roku życia picie jest zabronione. Kasia sama pić nie chciała.
Znaleźliśmy swoje miejsce:

Ekhm, taka tam ciekawostka – aby móc spojrzeć przez lornetkę, trzeba włożyć monety w dwie osobne dziurki.

Nie jest łatwo zrobić zdjęcie na Empire State Building. Jeszcze trudniej być samemu na tym zdjęciu, nieotoczonym przez azjatów z aparacikami.
No ale od czego są drobne obróbki.

– Kasiu, a przystańże z łaski swojej tutaj obok tego pana. Chcę coś sprawdzić.
– Ależ proszę.
– I zrób minę jakbyś pozowała do gazetki więziennej.
– Ależ proszę.
– O rany. Wy… To jest moment, który zmienia wszystko. Chodźmy stąd. Nie chcę cię taką zapamiętać.

Times Square, ok. 3:00. To zdjęcie jest kwintesencją tamtej nocy, symbolem życia, jakie mamy w Nowym Jorku. Mieliśmy tylko jedno zmartwienie – zbliżający się świt.

Rankiem zaszliśmy tam, gdzie wypoczęta i wyspana Kasia musiała trochę popracować. Nie żebym był takim gentlemanem. Mają tam po prostu darmowego Starbucksa na hasło „pracuję tutaj”.
Pożegnaliśmy się z Kasią. Wyjaśniłem jej, że nie spotkamy się więcej, bo na blogu wolę pokazywać atrakcyjne kobiety. Tylko takie mogą być zaakceptowane i polubiane przez czytelniczki. Schyliła głowę, uroniła łzę, mówiąc, że to rozumie. Wszak sama od zawsze jest moją czytelniczką.
Tego samego dnia wieczorem chodziłem ulicami Chicago. Wpadłem tu na dwa dni, aczkolwiek opowiem wam tylko o jednym. O drugim dopiero za kilka tygodni.
W każdym razie – Chicago jest świetne. Niechętnie tu leciałem, ponieważ kojarzyło mi się z Polakami pracującymi na zmywaku, ale jeden wieczorny spacer pozytywnie mnie nastroił. Było coś pięknego w tym, że premierę mojej książki spędziłem chodząc ulicami po NYC, Chicago, a pierwsze opinie czytelników czytałem będąc w chmurach. Tamtego wieczoru postanowiłem, że przyszłoroczną premierę mojej drugiej książki spędzę albo ponownie w Nowym Jorku albo tam, gdzie są palmy i białe piaski.
To nic, że na dziś stan mojego konta symbolizują dwie zablokowane karty kredytowe:)
To i tak mała cena, jaką płacę, podążając za emocjami.