Tenis, celebryci, emocje – fotorelacja z finału US Open 2013
Jeden z czterech największych tenisowych turniejów. Zawsze marzyłem, by być na dwóch – French Open i US Open. Paryż dopiero za rok. Dziś Nowy Jork.
W oficjalnej sprzedaży biletów nie było już od dawna. Mnie się udało zdobyć w oficjalnej odsprzedaży. Gdybym o kupnie pomyślałem kilka tygodni temu, zapłaciłbym 90 dolarów, a tak to musiałem dać trzy razy tyle, a dodając do tego koszty dojazdów, jedzenia i inne takie, wyprawa na największy stadion tenisowy na świecie kosztowała mnie 400 dolarów. To i tak mniej od tych, którzy wybrali miejsca przy korcie, bo tam ceny przekraczały 5000 dolarów.
Niemile rozczarowali się ci, którzy nie doczytali, czego nie można wnosić na stadion. Nawet z plecakiem nie wejdziesz. Po krótkim przeszukaniu musiałem zostawić broń i materiały wybuchowe, natomiast aparat, telefon, ipada, akumulator, okulary i słuchawki udało mi się zmieścić w kieszeniach spodni. Dzięki temu nie musiałem stać w kolejce do depozytów.
Zaprezentowanie zawodników. Poziom znajomości tenisa wśród Amerykanów:
– Kim jest ten drugi? Dobrze gra? – pyta moja sąsiadka swoją koleżankę.
– Który? Bo ja znam tylko tego pierwszego.
Przez pierwsze pół godziny meczu poznawałem tajnik gry w tenisa. Jedna pani drugiej pani tłumaczyła, kiedy piłka wychodzi na aut, ale nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego punktacja to 15, 30, 40.
Co jakiś czas prezentowano aktorów, sportowców i celebrytów. Ja – dzięki znajomym, których z imienia wymienić nie mogę, ale jednego z nich widać niewyraźnie na fotce – miałem okazję zejść do loży i trochę ogrzać się w blasku sław. Przypomniała mi się rozmowa z kolegą sprzed wielu, wielu lat, kiedy zapytał mnie, czy nie jest mi smutno, że nigdy w życiu nie ujrzymy hollywoodzkich gwiazd, bo urodziliśmy się w Kołobrzegu, a nie w Hollywood. Kolego, wiem, że pamiętasz naszą rozmowę, bo opisałem ją w epilogu „Blogera”. Widzisz ich? To jeszcze nie jest to. Spokojnie. Ale jestem na dobrej drodze. Już bliżej niż dalej.
Naturalnie do nikogo nie mógłbym podejść po autograf, bo czułbym się cokolwiek dziwnie, a że miejsca siedzącego i tak nie dostałbym, to stanie szybko mi się znudziło i wróciłem do siebie na górę. Ze znajomymi spotkałem się dopiero w nocy na mieście.
Zapamiętajcie moje słowa – nie wrócę na finał US Open, dopóki nie będę miał miejsca w loży. Tak po prostu będzie.
Ciekawostka – Alba była jedną z pierwszych kobiet, których cycki wrzuciłem na bloga 8 lat temu. Nie ma już tego tekstu, nie szukajcie. Przez chwilę miałem ochotę jej to powiedzieć, ale spasowałem. Matki i żony nie są moim targetem. Nie lubię komentarzy ludzi, którzy opisują, jak „sławy” wyglądają naprawdę – wyższe, niższe, grubsze, chudsze. Dlatego i ja się powstrzymam od złośliwych docinek, ale rozczarowany nie byłem. Zresztą widzicie na zdjęciach. Kevin jak żywcem wyjęty z „House of Cards”, Justin jak zwykle, a Alba w wyjątkowo dobrej formie.
A tego blond-pana nie ja robiłem zdjęcie, ale znajomy kazał mi to wrzucić, bo podobno dziewczyny za nim szaleją. Gdzieś się rozebrał.
Stadion w całej okazałości. Jedno z ostatnich takich zdjęć, bo niebawem zostanie rozbudowany i za kilka lat będzie zadaszony. Pogoda płata tu figle, wiele meczów jest przekładanych ze względu na opady i dziwne, że dopiero teraz organizatorzy poszli po rozum do głowy.
Po zachodzie robi się całkiem zimno. Przezornie wziąłem kurtkę, ale i tak marzłem.
Sam mecz ponoć był emocjonujący. Ja byłem zaaferowany robieniem zdjęć i dopiero po godzinie zacząłem się na nim skupiać. Według mnie do historii nie przejdzie, a to, co jest godne zapamiętania to bardzo długa (chyba najdłuższa w historii US Open) wymiana – 54 uderzenia i niesamowicie ambitna postawa Nadala. Ma chłopak odporność. Przegrał kilka głupich piłek, parę razy był przełamywany i poza chwilową słabością w drugim i secie, radził sobie z Novakiem doskonale. Od samego początku wszyscy czuli, że to on dziś wygra.
Atmosfera na stadionie była taka jak pod nim. Piknikowa. Amerykanie dużo piją, dużo jedzą i mają wielką potrzebę popisywania się przed innymi, głośnymi krzykami. Jakby bardzo chcieli być zabawni. Momentami wkurzali, zwłaszcza podpici Serbowie, rzucający koszulkami i owijający się wokół rur.
Zasłużone, spodziewane zwycięstwo Nadala. Ostatnie zdjęcie, jakie zrobiłem na korcie. Nie chciałem czekać do końca, wyobrażając sobie, jak 20 tysięcy ludzi będzie chciało dostać się z powrotem na Manhattan jednym metrem. Szybkim krokiem pobiegłem na stację.
Nie żałuję pójścia na US Open. Trochę żal mi pieniędzy, ale wspomnienia mają swoje cenę. To kolejna wielka impreza, w jakiej uczestniczyłem. Rok temu miałem przyjemność gościć w SPA na Grand Prix F1, a wcześniej na otwarciu Euro 2012. Najlepiej bawiłem się na Stadionie Narodowym, największą przygodą była Formuła 1, ale najwięcej emocji, inspiracji i motywacji dało mi US Open.