Vernon Subutex – wrażenia z „największego wydarzenia literackiego 2015 roku we Francji”.

Musi być coś wyjątkowego w tej książce, skoro dopiero drugi raz w ostatnich dwóch latach poświęcam tekst książce, której sam nie wydaję i postaram się nie zrobić z tego tekstu jakiejś nudnej recenzji.

Od zaprzyjaźnionego wydawnictwa Otwarte otrzymałem propozycję przeczytania i opisania książki. Z chęcią się zgodziłem, bo zainteresował mnie opis na okładce. Właściwie to tylko drobny element tego opisu:

Vernon Subutex zostaje wyrzucony na bruk z jedną walizką. W poszukiwaniu dachu nad głową błąka się po mieszkaniach bliższych i dalszych znajomych, byłych kochanek i zupełnie przypadkowych osób. Tymczasem zawartość walizki Vernona budzi niepokój kilku wpływowych osób…
[niebieskie fragmenty w tym tekście są cytatami z książki]

Tak, byłem ciekaw co jest w walizce bohatera. Od razu skojarzyła mi się z „tajemniczą walizką Andrzeja”, którą pamiętać mogą starsi czytelnicy, o ile jeszcze tu żyją. W skrócie – kilka lat temu podróżowaliśmy razem przez Stany i Andrzej miał walizkę, którą „rzekomo” komuś ukradł i za nic w świecie nie chciał mi powiedzieć, co w niej jest. Muszę w końcu złożyć te stare teksty w jakiegoś e-booka, bo się marnują na dysku i coraz mniej z was pamięta bohaterskie czyny Andrzeja, a był przecież wielbiony jeszcze bardziej niż moja piesia na Insta.

Ale wróćmy do Vernona. Kawa, łóżko, książka, wczesny wieczór. Pomyślałem sobie – poczytam przez godzinę, może dwie. Jeśli fabuła mnie zainteresuje, doczytam do końca. Jeśli nie – wrócę do gapienia się w sufit, bo to moje ulubione zajęcie i na niczym innym się nie znam.

Vernon

Rzecz w tym, że fabuła to ściema. Motyw walizki jest mocniej zarysowany dopiero na setnej stronie. Co jest wcześniej? A to:

„- Wiesz co, pedałów mam naprawdę gdzieś. Widzisz tych dwóch za barem? Zniewieściały czarnuch i jego arabski kochaś. Chodzić tak po Belleville: szacun. Trzeba mieć odwagę. Rączką w rączkę, zawsze kiedy wychodzą. Tak jak ta ruska z Femenu, zawsze na golasa. Swoją drogą, Rosjanki to albo kurwy, albo aktorki porno, ale jeśli tylko pokazują cycki, nie mam nic przeciwko.”

Fantastyczne dialogi i równie ciekawe opisy – mieszkańców Paryża i współczesnej Francji, oglądanej oczami podstarzałego bohatera, któremu – delikatnie mówiąc – życie się posypało. A mówiąc niedelikatnie, językiem tejże powieści: wszystko mu się  spierdoliło. Swoją drogą – oni chyba bardziej nie lubią uchodźców i emigrantów niż my, o czym zresztą autorka wspomina wielokrotnie.

„Co pół minuty klika w zakładkę Rosaliethatslife, zerka na Facebooka. Interesuje ją zwłaszcza to, kiedy wróci Vernon i zerżnie ją lajkami albo uraczy wirtualnym wytryskiem, zostawiając na jej stronie kilka komentarzy. Od czterech dni nie robi nic innego, tylko szpera w necie, szukając czegoś, co mogłoby wywołać jego reakcję”.

Powyższe cytaty są wyjęte z kontekstu, ale nie przekłamują niczego. Taki jest styl tej książki. Wulgarny, choć przyjemny dla oka. Historia z walizką jest tylko tłem opowieści o charakterach współczesnych ludzi – takich, którzy jeszcze pamiętają czasy bez internetu, ledwo co nadążają za nowinkami technicznymi i próbują odnaleźć się w rzeczywistości zdominowanej przez konsumpcję. I lajki na Fejsie. I właśnie zbyt duża koncentracja na opisach zachowań bohaterów, a zarazem zbyt wolno rozwijający się wątek „walizki” jest największym minusem książki, ale w pełni rozumiem autorkę. Najlepsze zostawiła na kolejne tomy i jest to zabieg udany, bo po skończonej lekturze pozostaje uczucie niedosytu, a książka w tej formie i tak okazała się bestsellerem. Dodam, że rozumiem ją jako autor. Jako czytelnik – daję minusa.

„Ta powieść jest jak lustro odbijające współczesny Paryż i jego mieszkańców: od producentów telewizyjnych, bogatych mieszczan, politycznych i religijnych radykałów po emigrantów, przestępców, narkomanów i byłe gwiazdy porno. Autorka skanuje społeczeństwo balansujące na krawędzi śmierci”.

Opis z tylnej okładki. Zacytowałem, bo sam nie potrafiłbym lepiej ująć klimatu książki, a od siebie jeszcze dodam, że czytałem ją z uczuciem zazdrości. Przy wielu fragmentach miałem wrażenie, jakbym czytał swoje teksty sprzed lat. Część z nich napisałbym lepiej, część dużo gorzej, ale to bez znaczenia, bo nie mam odwagi, aby wydać książkę dla „dorosłych” czytelników. Mocną, wyrazistą, pełną opisów, które raz irytują, a raz zachwycają. Despentes taką odwagę miała i wyszło jej to znakomicie. Nie sprawdzałem, czy „Vernon subutex” faktycznie jest „największym wydarzeniem literackim 2015 roku we Francji”. Może to to tylko marketingowe gadanie. I nie muszę już sprawdzać. Dla mnie to najlepsza książka, jaką miałem w rękach w ostatnich miesiącach. Dopiero co pojawiła się na rynku, ale jak już ją przeczytacie, to dajcie mi znać, czy jest w porządku. Może dzięki temu odważę się i za rok wydam coś podobnego :-)

Kup w Empiku

Mam dla Ciebie trzy prezenty, ale możesz wybrać tylko jeden.

Ja bym zapisał się na wykład. Większość wybiera srodkową opcję. Ciekawe, co Ty wybierzesz...