Masz ochotę na rybę? Zaraz ci przejdzie
A pozwiedzam okolicę – pomyślałem sobie, kończąc wyjątkowo obfity obiad z poczuciem, że oto poczyniłem kolejny krok do bycia grubasem.
Nie uszedłem daleko, a trafiłem do miejsca, z którego coś mocno śmierdziało. Wejdę, popatrzę, może pozmywam – pomyślałem i skierowałem się do pobliskiego marketu.
Zapach tu jest mniej więcej taki, jaki mielibyście w domu, gdybyście używali zlewu zamiast ubikacji. Już prawie się cofałem, a zaczepił mnie jakiś Mohamed i woła do siebie.
Podejdę, może cukierka da?
Zostałem zaproszony do środka na pogawędkę. Właśnie odpoczywał po sprzątaniu lokalu. Fantastyczny koleś, o którym można powiedzieć aż cztery słowa: jest sprzedawcą i sprzedaje ryby.
Codziennie. Od rana do wieczora. Pozwolił mi porobić kilka fotek i podzielił się wiedzą na temat ryb.
Najlepsze są martwe. I świeże. U niego wszystkie są dzisiejsze, mimo że wczorajsze. Przyznać trzeba, że niektóre wyglądały smakowicie. Polscy restauratorzy czytający esiątko, zwłaszcza warszawscy, mają niepowtarzalną szansę zobaczyć pierwszy raz świeżą krewetkę.
Najgorszy widok dopiero przed wami.
Krótka lekcja anatomii: tak wygląda przepołowiony człowiek. Mówię wam, tu się nic nie marnuje. Zjedzą wszystko.
To fantastyczne, że mając przed sobą człowieka, który pierwszy raz widzi martwego rekina, z uśmiechem zapozował mi do fotki. Obym codziennie na takich trafiał. Trzeba wspierać pozytywnych ludzi, dlatego bardzo proszę, byście od czasu do czasu wpadali do niego po rybkę.