Jakieś wybory za dwa miesiące. Na kogo by tu zagłosować?
Przykry widok wierzgającego, a przez to coraz bardziej wykrwawiającego się polityka zastałem po powrocie do kraju. To zawsze wygląda tak samo. Najpierw szybki sukces, potem powolny upadek i towarzyszące mu uporczywe zaprzeczanie, że przecież nie jest tak źle, że będzie lepiej, że jeszcze się odegra.
Zastanawiam się, gdzie są teraz wyborcy Palikota i cóż takiego stało się, że stracili wiarę w niego? Czyżby otrzeźwieli, rozumiejąc, że głosowanie na partie mniejszościowe jest głupotą, a sprzyjanie systemowi wielopartyjnemu osłabia każdą demokrację? Nic z tych rzeczy. Tacy jak oni nigdy nie trzeźwieją. Po prostu zmieniają swojego pana, bo jakiegoś pana zawsze muszą mieć. Zawsze muszą uwierzyć jakiemuś populiście i nie ma większego znaczenia, czy nazywa się on Wałęsa, Lepper, Korwin-Mikke czy Janusz P.
Śmiałem się przed ponad trzema laty, kiedy Palikot wszedł do parlamentu, bo otrąbiono sukces, którego on nie osiągnął. Jedynym sprawcą jego sukcesu były media pompujące kampanię Ruchu Palikota. To była taka samospełniająca się przepowiednia. Mówiono, że rośnie w siłę, że statystyki idą w górę, że będzie trzecią siłą i bum. Stało się. Tak samo śmiałem się, kiedy rok temu mówiono o sukcesie Korwin-Mikkego. Nie ma żadnego sukcesu bez wsparcia mediów, czy to przychylnych, czy to po prostu takich, które lubią podgrzewać atmosferę, kreując antagonistów politycznych liderów.
Z tego też względu nominacja Magdaleny Ogórek wcale nie była takim złym posunięciem. Ten gambit Millerowi nie wyszedł, ale cóż innego mógł zrobić, skoro do wyboru miał starych dziadków, na których ugrałby kilka procent w pierwszej turze? Brak doświadczenia politycznego jego kandydatki też mógł być jej atutem, bo przecież głupsza część narodu od zawsze powtarza, że w polityce potrzeba ludzi, a nie polityków, a bezpartyjność wciąż jest uznawana za zaletę, nie zaś za deklarację słabości. Przy dobrze prowadzonej kampanii można wprowadzić do belwederu nawet moją piesię, ale tę kampanię należałoby zacząć co najmniej rok wcześniej. Wiecie, ile lat na ogólnokrajowej scenie politycznej potrzebował Barack Obama, aby ogłosić chęć kandydowania na prezydenta? Tylko dwa. Tyle minęło od zaprzysiężenia go na senatora do startu w wyścigu o Biały Dom. Można? Można.
Nieco lepiej w tej rozgrywce wypadł Kaczyński, bo wzięty z kapelusza Duda wcale nie jest złym pomysłem. Brakuje mu tylko trochę męskości, ma swój chłopięcy uśmiech w sam raz na kampanię parlamentarną, ale od prezydentów oczekuje się, że będą wyglądać i i zachowywać się jak „mężowie stanu”. Co bardzo dobrze wychodziło Kwaśniewskiemu (w drugiej kadencji), Kaczyńskiemu i całkiem nieźle wychodzi Komorowskiemu, który tak bardzo się pilnuje, że media same siebie kompromitują wytykając mu totalne bzdury o shogunach.
Palikot umiera w najgorszym dla siebie momencie. PO po odejściu Tuska straciło lidera i jeśli przypadkiem przegrają wybory, to tam zacznie się wielki gnój. PiS jest na rozdrożu, bo z Kaczyńskim ciężko wygrać, a bez niego jeszcze trudniej. SLD gaśnie w oczach, PSL robi swoje, czyli nic i to im wystarczy, by zebrać swoje 10 procent. Korwin jest tam gdzie zawsze, czyli nigdzie.
Panuje bezkrólewie wśród liderów i bezkrólewie wśród populistów. Być może pierwszy raz w historii III RP w roku wyborczym do parlamentu nie wejdą żadne oszołomy, ale nie dlatego, że naród zmądrzał. Po prostu jest za mało czasu, aby wykreować kolejnego Palikota i z całego serca współczuję wszystkim sierotom, którym nikt nie będzie zamulał łba hasłami o pogonieniu polityków, legalizacji trawki, aborcji i złodziejach naszych pieniędzy.
A co do Palikota, to zadziwia mnie jego wiara, bo po tylu latach powinien już dawno zrozumieć, że jeśli media robią z kogoś chłopca do bicia, to ten chłopiec musi spieprzać jak najdalej. Niczego go nie nauczyły haniebne porażki poprzedników? Każdy demagog kończy w politycznym rynsztoku. Taka jest kolej rzeczy. Zresztą historia uczy, że jak raz polityk upadnie, to już się nie podnosi. Chyba tylko Oleksemu się to udało (jako tako), ale on postąpił mądrze – usunął się w cień. To samo powinien zrobić Palikot. Zniknąć i wrócić na półtora miesiąca przed wyborami. A najlepiej to dopiero za 2 lata. Zagranie o zerowym ryzyku, bo w najgorszym wypadku ciągle będzie na dnie. On jednak tego nie zrobi.
Tak oto na dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi nie bardzo jest jakikolwiek wybór i najrozsądniejszym wyjściem okazuje się Komorowski. Duda nie byłby jakąś tragedią, nie zmartwiłaby mnie jego wygrana, ale nie wydaje mi się, bym chciał mieć prezydenta znikąd, w dodatku sterowanego z tylnego fotela przez Kaczyńskiego. Jego wybór w połączeniu z prawdopodobnym remisem PO i PiS w wyborach parlamentarnych byłby początkiem czteroletnich wojen pomiędzy tymi instytucjami, a to nikomu do szczęścia nie jest potrzebne.