Ulice Nowego Jorku
Nie ma drugiego takiego miasta, ani kraju, w którym przeszedłbym więcej kilometrów w ciągu kilkunastu dni. Zawstydziłbym nawet tych, co chodzą na pielgrzymki. Nie ma też drugiego takiego miasta, w którym idąc ulicami, uśmiechałbym się do siebie. Nie tylko ja tak mam. To miasto ma w sobie coś, co sprawia, że czujesz się w nim jak u siebie.
Przez kilka pierwszych dni chodziłem na kawę do Starbucksa, bo coś takiego jak ekspres do kawy na kapsułki zawsze kojarzył mi się z piciem kawy rozpuszczalnej. Sam nie wiem dlaczego. Ale spróbowałem kilka smaków i ani się obejrzałem, a stałem się fanem kapsułek. Mimo że mam w domu normalny ekspres ciśnieniowy, noszę się z zamiarem zakupienia takiego, bo to jednak fajna sprawa móc dobierać smak kawy wedle pory dnia i nastroju.
Po blisko roku w końcu poznałem zalety Siri. To taki program w iPhone, który wykonuje twoje polecenia. Niestety w Polsce nie działał zbyt dobrze. W NYC i Chicago sprawdzał się znakomicie, bo w mig znajdywał mi wszystkie potrzebne sklepy wokół.
Pani od Wolności. Początek mego nieszczęścia, bo miałem ambitny plan przejść Manhattan od samego południa (czyli miejsca, które widzicie) aż do Central Park (czyli w pobliżu mojego mieszkania) i zrobić wiele ciekawych fotek. Plan został w pełni zrealizowany. Niestety zgubiłem kartę SD ze wszystkimi zdjęciami, a były to najlepsze zdjęcia, jakie zrobiłem w trakcie całego pobytu. Nawiasem mówiąc było tam tez parę zdjęć Jasona robiącego fotki mieszkania. Nago. A że w całym domu zamiast ścian są lustra, to szczęśliwy znalazca karty na pewno miał ubaw.
Na szczęście miałem jeszcze trochę innych zdjęć. Trochę, czyli jakieś 3 tys.
Ulice i metra Nowego Jorku są roztańczone i rozśpiewane. To nie jest to samo, co u nas – paru podpitych meneli brzdąkających „Zabrałaś serce moje…”.
Wiele razy zatrzymywałem się, by oglądać i słuchać tych ludzi. Jestem przekonany, że większość z nich w Polsce przebiłaby się do finałów tych wszystkich Xfactorów i Idoli.
Moje pierwsze zakupy to słuchawki, ponieważ zgubiłem te, które przywiozłem z Polski.
Wybór padł na Klipsch. Kosztowały mnie 99 dolarów i były to bardzo źle wydane pieniądze, bo już po jednym dniu używania, kopał mnie prąd. Niestety nie zdążyłem ich zwrócić, bo gdzieś je zgubiłem. W Chicago kupiłem nowe, za 14 dolarów. Takie zwyczajne, najgorsze z najgorszych. Je także zgubiłem.
W Nowym Jorku kupiłem ponownie słuchawki za 14 dolarów. I także je zgubiłem.
To było przeznaczenie, bo nigdy wcześniej w całym swoim życiu nie zgubiłem słuchawek. Nigdy! A tutaj w ciągu 10 dni aż cztery sztuki.
Ciekawostka – w Apple Store nie płaci się w kasie. Pan podszedł do mnie z telefonem, zeskanował kod, wziął kartę, a 30 sekund później dostałem rachunek na maila. Fajne.
Myślę, że po to gubiłem te wszystkie słuchawki, aby kupić sobie Beats by dr Dre Pro (wziąłem białe). Nie wiem, co mnie tchnęło, może za mocno uderzyłem się w głowę, ale jak tylko je zobaczyłem, wiedziałem, że będą moje. Uwielbiam doskonałe projekty, a to są najpiękniejsze słuchawki, jakie stworzono. Kiedy pytałem o opinię, wielu mi je odradzało, bo „za tę cenę kupisz lepsze”, „tu płacisz za logo”.
Tak, lubię płacić za logo i lubię płacić za wygląd nawet kosztem użyteczności. Wszystkie „lepsze” są brzydsze.
Zawsze miałem w sobie zamiłowanie do oceniania i tworzenia rzeczy, które są doskonałe w swojej prostocie. Zawsze lubiłem mieć produkty, które dążyły do doskonałości. Pewnie dlatego tak polubiłem wszystko od Apple. I pewnie dlatego wszyscy, którzy mieli okazję ze mną współpracować, nie wspominają miło mej upierdliwości. Ukłon dla wydawcy mojej książki, który musiał tego doświadczać w ostatnich tygodniach, zapewne niejednokrotnie nie wytrzymując nerwowo, kiedy Jason pisał „tu coś wystaje na milimetr”, „a tu to słowo z tytułu niestety nie może być, bo ma o jedną literkę za dużo”. Na szczęście był wyrozumiały.
Jestem przekonany, że projektowanie to moja przyszłość. Poza blogiem i odpoczywaniem, rzecz jasna.
I jeszcze jedno – nie stać mnie na takie słuchawki. Do dziś używałem zwyczajnych „senków” za 150 złotych, a w domu mam głośniki Logitech za 400 zł i raczej lepszych sobie w najbliższym czasie nie kupię. Po prostu zobaczyłem Beats i wiedziałem, że czekają tylko na mnie. W takich chwilach nie kieruję się rozsądkiem.
Kobiety mają czasami tak z butami.
Beats dają niesamowity dźwięk. W ramach pierwszego użytku i testów basów kupiłem „Nana” „He’s comming”.
Poczułem, jakbym odkrył muzykę na nowo. No i się zaczęło…
Od nabycia słuchawek kupuję co się da. Całe szczęście muzyka nie jest zbyt droga.
Poza tym…